Pomagaj z Szymonem!

Pomagaj z Szymonem!

środa, 28 maja 2014

Pedofilia

Temat trudny, ale bardzo ważny.
Wczoraj natrafiłam na dwa programy w telewizji o tej tematyce. I każdy dotykał problemu pedofilii w rodzinie. Nie jest chyba tajemnicą, że do czynów tak paskudnych i okrutnych dochodzi najczęściej wśród najbliższych i znajomych.
Historie były różne, zawsze jednak przerażające.
Natrafiłam też kiedyś na wpis w internecie zaniepokojonej zachowaniem teściowej i swojego dziecka matki. Dziecko, syn ok. 15 miesięczny, nie lubił gdy przebierała go babcia (teściowe tejże matki). Wyszło na jaw, że babcia podczas zmiany pieluchy całowała go po jądrach. Inna kobieta opisywała, że czterolatek bronił się przed babcią (znowuż teściowa) gdy ta koniecznie chciała trzymać mu siusiaka gdy sikał.
Widząc, że dziecko nie akceptuje tego typu zachowań (bo matki z nimi tak nie robiły) one nadal powielały ten schemat. Na ile to był wyraz miłości z ich strony a na ile zaspokajanie się tego nie wiem. Mam tylko nadzieję, że te kobiety w porę zareagowały w obronie swych dzieci. 
Kilka lat temu była akcja Ewy Drzyzgi i "Rozmów w toku" Zły Dotyk. Już wtedy, nie mężatką nawet będąc, wiedziałam jak ważne jest uświadomienie dziecku jego stref intymnych i określenie kto może ich dotykać. 
Swojemu Synowi co jakiś czas przypominam kto może go np. umyć w intymnych miejscach. Mimo, że ma dwa lata mam nadzieję, że zapamięta. 
Matka to taki twór, który wiecznie się martwi. Ja dodatkowo jestem nieufna w kliku drażliwych kwestiach. Najbardziej w kwestii intymności swojego dziecka.
Nie wiem co bym zrobiła gdybym się dowiedziała, że ktokolwiek dotyka moje dziecko w sposób inny niż nakazują granice. Zapewne zerwałabym kontakt a wcześniej nawtykała. 
Dziecko skrzywdzić można na wiele sposobów, ale ten wydaje mi się najokrutniejszy. A wiecznie z dzieckiem nie da się być i za dzieckiem nie da się chodzić dlatego ważna jest nauka świadomości malucha- co komu wolno i w jakich sytuacjach. I wsłuchiwanie się we własne dziecko, bo może nie powiedzieć wprost ale między wierszami. 
Boję się jak cholera by ktoś nie skrzywdził mojego Skarba. Chronię go póki mogę i jest ze mną prawie non stop więc jestem spokojna. Ale wiem, że kiedyś pójdzie do przedszkola, szkoły więc staram się go teraz jak najwięcej nauczyć by zapamiętał i było mu łatwiej.

poniedziałek, 12 maja 2014

Białowieża

Wczoraj wybraliśmy się na wycieczkę do Białowieży bo ile można siedzieć w domu.
Nawet mój Mąż, który w niedzielę woli poleniuchować, przystał na ten pomysł.

Jadąc do Białowieży nie wiedziałam czego mogę się spodziewać bo nigdy tam nie byliśmy. Wiedziałam, że będzie pięknie ale nie spodziewałam się, że aż tak.
Jestem zauroczona Puszczą.

Najpierw odwiedziliśmy Rezerwat Pokazowy Żubrów.
bilet normalny- 9zł
bilet ulgowy- 5zł (dzieci do lat 4 za darmo)

Tu: nasze koniki polskie wywodzące się z wymarłych w XIX wieku Tarpanów




Tu: ryś (zza siatki, nie miałam odwagi dalej ręki wsadzać)

Tu: sarenki

 Gonitwy z sarną przy ogrodzeniu


Wprawne oko wypatrzy ciut większego kuzyna naszych milusińskich kotów- żbika

Żubroń- krzyżówka żubra z bydłem domowym. Lekko przerażający :-)

Król naszej Puszczy, symbol Podlasia- Żubr


Samica łosia- klępa, jak na damę przystało podeszła, postała do fotki i odeszła z godnością

Poobiednia sjesta lochy i warchlaczków. Cudne pasiaki :-)


Mała sarna

Potem odwiedziliśmy Szlak Dębów Królewskich. Kolosy 300-400 letnie, najszerszy okaz ma ponad 540 cm obwodu!
bilet normalny- 6 zł
bilet ulgowy- 3zł (Syn wszedł za darmo)



Taaka dziura w ogromnym dębie. O dziwo jeszcze żywym.






Się królowa nabiegała za żubrami :)



Potem zajechaliśmy na obiad do Białowieży bo wszyscy zgłodnieli po takim spacerze.
Miałam ochotę na dziczyznę ale niestety ceny mnie powaliły...niestety jeszcze nie na naszą kieszeń takie rarytasy. Po obiedzie poszliśmy do parku. Jest tam Muzeum Przyrodniczo- Leśne, które ze względu na Syna sobie darowaliśmy bo nie spał i wolałam nie ryzykować płaczu. Muzeum zostawiliśmy sobie na następny raz.
 

Śliczny Dworek Gubernatora. Obecnie to siedziba Ośrodka Edukacji Przyrodniczej Białowieskiego Parku Narodowego.






Droga do Muzeum, Muzeum i jego otoczenie.






Nasze zdobycze- maskotka żubra (nasza rodzinna tradycja- z każdej wyprawy przywozimy pluszaka dla Syna, mamy już foczkę znad morza, smoka z Krakowa a teraz dołączył żubr) i miód (6 małych słoiczków każdy z innym smakiem, każdy niepowtarzalny i pyszny).


Zobaczyliśmy tylko ułamek atrakcji, musimy tam wrócić bo Białowieża jest miejscem pięknym i niepowtarzalnym. Najpiękniejszy jest sama puszcza, w której nie widać ingerencji człowieka- powalone drzewa pokryte mchem, świergot ptaków- po prostu bajka :-)
Miejsce polecam każdemu.
Syn też zachwycony- szczególnie zwierzętami, które były tylko za siatką. Zmęczony zasnął w drodze powrotnej do samochodu, nie obudził się nawet gdy Mąż przekładał go do fotelika, wstał dopiero pod domem.

poniedziałek, 5 maja 2014

Pamiętnik matki

Długo mnie tu nie było bo czytam namiętnie książki.
Do tego stopnia, że zaniedbuję czasem obowiązki domowe i zarywam noce.
Byłam ostatnio w bibliotece i jak to bywa przy ruchliwym dwulatku za wiele czasu na decyzję i wybór nie mam. Szukałam wśród literatury polskiej i wpadła mi w rękę książka Marcjanny Fornalskiej "Pamiętnik matki". Pomyślałam, że warto poznać inny punkt widzenia i wychowania ale takiej treści się nie spodziewałam...
Autorka pochodziła z biednej rodziny chłopskiej, była analfabetką i samoukiem. Sama nauczyła się czytać, pisać nie umiała nigdy, dopiero na starość nauczyła się obsługiwać maszynę do pisania. Jej losem można by było obdzielić z 20 ludzi bo nie był to łatwy los...
Zawsze chciała się uczyć, ale w latach, których przyszło jej się urodzić (1870 rok) w rodzinie chłopskiej nikt nie myślał o edukacji dzieci. W wieku 17 lat została wydana za mąż a ona postanowiła sobie, że bez względu na wszystko jej dzieci będą się uczyły. 
Dzieci miała sześcioro a ona zadłużając się z mężem u kogo się dało wyedukowała je wszystkie.
Nie miała stabilności finansowej a mimo wszystko udało jej się spełnić swoje marzenie, nauka w tych czasach była płatna i przekraczała możliwości finansowe większości społeczeństwa
(o jakże często dzisiejsza młodzież nie docenia możliwości powszechnej i bezpłatnej nauki!)

Wspomnienia spisane w tej książce, dedykowane jedynej wnuczce, pokazują bez upiększeń tamtejszą rzeczywistość. Dwie wojny, wyjazd do Rosji, powrót do kraju i znów wyjazd do ZSRR z powodów politycznych, dopiero na starość udało jej się wrócić do Polski. 
Głód, bieda wręcz nędza, wieczny niedostatek, mieszkanie w warunkach urągających wszelkim zasadom higieny, zostawianie małych dzieci w domu by móc iść zarobić parę groszy na chleb, podarte ubrania i buty- to była ich codzienność. 
Mnie jako matkę, najbardziej dotknęło to, że dzieci często niedojadały, głodowały. Większą część diety stanowił chleb z wodą, czasem udało jej się kupić ziemniaki i ugotować kartoflankę. Serce mnie bolało jak o tym czytałam.
Owszem babcia opowiadała o wojnie, o tamtych niełatwych czasach ale dopiero ta książka tak dotkliwie mi uświadomiła o okropnościach, jakich doświadczali ludzie, o głodzie i biedzie. 
Marcjanna Fornalska straciła pięcioro z sześciorga swych dzieci, wychowała swą wnuczkę bo jej matka była w więzieniu i nigdy nie zaznała dobrobytu (może na koniec swego długiego życia ale o tym książka milczy...). 
Nie wyobrażam sobie bólu matki, której nie było stać na jedzenie i ubranie swoich dzieci a potem matki, która dowiaduje się, że pięcioro dzieci ginie z powodów politycznych. 

Żyłyśmy i żyjemy w tak różnych czasach- moje jest przy życiu autorki wręcz sielskie, ale wszystkie matki są podobne do siebie. W czym? W ogromie miłości do dzieci, w dążeniu do tego, by dzieciom żyło się lepiej, w zdolności do poświęcenia swojego życia dzieciom (wbrew nowym trendom by matki miały swoje pasje i nie poświęcały się bez reszty dzieciom). Taka była moja pierwsza refleksja. Że pomimo różnic w wychowaniu, czasów, w których żyjemy, różnic geograficznych wszystkie w zasadzie jesteśmy takie same- najważniejsze jest dobro dziecka. 
 

Książka, choć napisana łatwym językiem, nie jest lekturą łatwą i przyjemną ale wartą przeczytania. Skłaniam się też ku temu by była obowiązkowa jako lektura szkolna by ten młody człowiek miał szansę poznać inne realia i docenił to, co ma.

Powtórzę za autorką, która po ostatecznym  powrocie do Polski powiedziała "żadnej wojny...nigdy".
Niech to będzie puenta i zachęta do przeczytania.