Pomagaj z Szymonem!

Pomagaj z Szymonem!

piątek, 19 grudnia 2014

Żyjemy!

I to jest najważniejsze.
Nikt ani się ani nikogo nie zabił.
Życie z jednym dzieckiem wydaje mi się teraz o wiele prostsze niż przed przyjściem na świat Córki. 
Nawet wtedy gdy Syn miał swoje bunty i zdanie. A ja (o durna!) miałam wtedy wrażenie, że te histerie nigdy się nie skończą i po każdej byłam maksymalnie wykończona (psychicznie i fizycznie).
Bo wtedy do ogarniania było jedno dziecko. Można było spokojnie negocjować. 

A teraz?
Czasem nasze życie wygląda jak jazda bez trzymanki. 
Córka płacze bo głodna/ ma mokro/ zmęczona a spać nie chce. Znalazła się mała-dorosła co nie sypia jak inne noworodki (czyt: śpi z przerwami na jedzenie i ewentualnie zmianę pieluchy) tylko trzeba się postarać, nanosić, wyprzytulać i wybujać, żeby łaskawie oczy zamknęła. Ale pod żadnym pozorem nie wolno odkładać do wózka bo to grozi wybudzeniem i zabawą w usypianie od nowa.
I czasem w tym samym momencie rozlega się syrena nr 2- Syn. Bo go boli oko/noga ewentualnie ręka (wszystko oczywiście udawane oprócz płaczu). Albo chce bajkę ale nie tą tylko inną lub nie chce się ubierać. 
I wtedy mamy płacz synchroniczny. Rozwiązania są dwa: usiąść i ryczeć razem z dziećmi (co będę zapewne czyniła gdy Męża w domu braknie) lub oddelegować Męża do któregoś dziecka (teraz jest łatwiej bo Mąż jest cały czas w domu).
Ale ogólnie uczymy się organizacji i idzie nam to coraz sprawniej.
Najgorzej jest z wyjściem z domu. Pół biedy jak idziemy tylko na spacer bo się tylko ubieramy w kurtki i już. Gorzej sprawa wygląda jak jedziemy do rodziców/ lekarza etc. Tu przygotowania trzeba zacząć godzinę przed planowanym wyjściem z domu. Dobrze, że Córka jeszcze nie mówi i nie kłóci się w co chce się ubrać, ja też wybieram ciuchy z rozpędu (aby wyglądały dobrze) a Syn? Zależy kiedy. Czasem sam wybiera ubrania, czasem ucieka i woli się bawić niż ubierać. 
Wczoraj spóźniliśmy się na wizytę do lekarza prawie pół godziny ale dziś już poszło nam sprawniej i wyszliśmy z domu tylko cztery minuty później niż planowaliśmy. 

Tyle u nas. Czasu wolnego mam zdecydowanie mniej bo albo jedno albo drugie coś chce a jeszcze jest obiad, pranie (prasowanie sobie już odpuściłam, prasuje tylko to, co trzeba), sprzątanie, pies, kot...uff...
Ale liczę, że z czasem będzie tylko lepiej. 

PS. znów poszłam na łatwiznę w kwestii spania- Córka już w szpitalu wylądowała w moim łóżku (sama spać nie chciała, mi ciężko się spało w szpitalu więc chciałam trochę złapać snu), w domu próbowałam położyć do łóżeczka ale Mąż tylko spytał czy mi się chce wstawać co 5 min. Nie chce się więc Mała śpi z nami. Czasem dołącza do nas Syn a Mąż idzie na łóżko Syna, żeby się wyspać :-) Cóż- życie :-)
PS 2. Małżonka proszę nie żałować bo łóżko jest pełnowymiarowe, co prawda takie na styk ale jak się dobrze ułoży to lepiej się wysypia niż ze mną :-) 

piątek, 5 grudnia 2014

Rozwiązanie

20 listopad 2014
Kolejna ważna data w moim życiu.
Narodziny Córy.
Niestety nie moje wyśnione, ale o tym innym razem...
20 listopada 2014 o godzinie 16.25 świat powitała urocza kruczoczarna (po kim??) Dziewczynka. 
Całe 55 cm szczęścia i 3870 g radości.

Na razie poznajemy się wszyscy wspólnie. T. zakochany w siostrze do szaleństwa, przytula ją, śpiewa kołysanki, buja, uczestniczy w przewijaniu i kąpieli.
Kiedy mi to dziecię tak wydoroślało???

Jesteśmy i żyjemy. Zdrowi. 
Mąż na opiece na mnie, potem ojcowski i wraca do pracy dopiero w sylwestra więc mamy sporo czasu na ogarnięcie tematu posiadania dwójki dzieci.
Ale o tym tez innym razem :-)

Teraz idę spać bo nie wiadomo ile snu mi będzie dziś dane tej nocy, zwłaszcza, że jutro Mikołajki.

wtorek, 11 listopada 2014

Dwupak

Jeszcze w dwupaku.
Wiem, że widocznie Malutka ma powód by posiedzieć jeszcze w brzuszku, ale...

...tak mi chwilami ciężko, zwłaszcza wstać z łóżka, gdy mięśnie brzucha odmawiają posłuszeństwa i bolą niesamowicie lub pozbierać zabawki z podłogi (czasem trzeba dom odgruzować) albo pobawić się z Synem na podłodze

...nie minie nawet pół dnia a ja się czuję jakbym pole orała, muszę się przespać (przy pomysłowym, prawie trzyletnim, dziecku to ryzyk- fizyk ale na szczęście mam kanały z bajkami, które na chwilę uziemiają obywatela) choćby 15 minut (więcej Syn nie da, dłużej śpię jak Mąż jest w domu) by się zregenerować...

...czekam z niecierpliwością na poród bo chciałabym zobaczyć (i poczuć) jak to jest i czy naprawdę tak boli jak niektóre opisują (całe szczęście nie mam nikogo w otoczeniu kto by mi opowiadał porodówkowe historie rodem z horroru), nastawienie mam bardzo pozytywne

...chciałabym poznać tę swoją kruszynkę, która mieszka w moim łonie i słucha bicia mojego serca, i która potrafi mi brzuch rozepchnąć do niewiarygodnych rozmiarów i kształtów a jej kopniaki są bolesne, choć nadal słodkie, urocze i miłe (najśmieszniej jest jak zaczyna się rozpychać np. w kolejce u lekarza- mina facetów widzących zmieniający kształt brzuch jest bezcenna :-) )

...mam dosyć zaskoczenia innych osób "a ty/pani jeszcze chodzi??" (mam ochotę odpowiedzieć, że się k*** turlam nie chodzę)

...nie chce mi się słuchać przy każdym telefonie (bez różnicy czy ja dzwonię, czy ktoś dzwoni lub, nie daj Boże, nie odbiorę w porę) "już jedziesz rodzic?"

Kochani Znajomi i Nieznajomi, Sąsiedzi i Panie ze Sklepu- też już wolałabym urodzić bo 40 tydzień ciąży nie jest kolorowy (choć niesamowity jak poprzednie 39 tygodni ze względu na ten mały cud w łonie) więc proszę uprzejmie o nie komentowanie mojego braku rozwiązania, wagi, wielkości i kształtu brzucha etc.

Na pocieszenie swoje i Wasze dodam, że Mąż pomaga dużo więcej niż wcześniej- sam sprząta te nieszczęsne zabawki, robi zakupy bez marudzenia, ogarnia Syna gdy chcę odpocząć (w sobotę i niedzielę zabrał go do swoich rodziców na kilka godzin, odpoczęłam, zrobiłam obiad i po trzech godzinach dzwoniłam i pytałam kiedy wrócą bo mi za pusto w domu było, jak wytrzymam te 3 dni bez Syna w szpitalu???), pomaga mi w przygotowaniu posiłków gdy go zagonię (niestety nie jest mocno domyślny ale wystarczy, że poproszę). 
I też już czeka z niecierpliwością na narodziny Córy. Co prawda gada, że piwa mu się chce (ma zakaz picia bo w każdej chwili akcja może się zacząć a ja nie chcę latać i szukać kto mnie zawiezie) i od roboty by odpoczął (ma zamiar wziąć zwolnienie i ojcowski od razu by mieć miesiąc wolnego), ale to takie gadanie :-)
Też ma już ochotę poznać naszą Małą.
Rozwiązać by się już przydało też ze względu na Syna, który czeka i czeka na tę Dzidzię i ma obiecany prezent od Siostrzyczki a tu lipa...już mu chyba nawet przestało zależeć na tym robocie co sobie zażyczył bo ile można czekać? I jakoś brzucha już tak nie obcałowuje jak wcześniej (opędzić się chwilami od niego nie mogłam)...

Także Córko Droga!
Pukaj już w ten brzuch bo kurczę świat trzeba poznawać :-)
Wszyscy już na Ciebie czekamy a dziś jest piękne święto i fajna data :-)




niedziela, 2 listopada 2014

8!

Termin już za 8 dni.
Czas leci jak szalony a ja czuję się jak tykająca bomba, która nie wiadomo kiedy wybuchnie.
Ale jeszcze Malutka musi posiedzieć w środku bo lekarka przepisała mi antybiotyk (wstrętny paciorkowiec...) i trzeba się wyleczyć do końca.
Jutro spotykam się z koleżanką, która jest położną i pracuje w szpitalu, do którego wybieram się na poród. Poopowiada mi jak to wszystko wygląda, czego mogę się spodziewać, na co liczyć. Chciałabym, żeby pojechała ze mną rodzic, być może się uda bo wstępnie się zgodziła :-) 
Jak na razie nie boję się porodu, wierzę, że trafię w dobre ręce. Zresztą z moim wrodzonym optymizmem źle nie będzie, zwłaszcza, że jestem pozytywnie nastawiona na dobry poród. 
W codziennej modlitwie proszę Maryję, patronkę matek, o fajny, sprawny i dobry poród. Mając takie wsparcie "z góry" nie może pójść źle :-) 

Odliczanie trwa. 
Jeszcze w miarę cierpliwe. 

poniedziałek, 27 października 2014

14 dni do terminu- odliczanie

Uwierzyłby kto, że zaczęłam już 39 tydzień ciąży?
Kiedy to zleciało?
Ten piękny, pełen magicznych chwil a jednocześnie cholernie trudny czas?
Przecież dopiero były starania, dopiero co robiłam test ciążowy, oswajaliśmy się z myślą, że teraz będzie nas czworo a nie troje.
A ja już na finiszu.
Miałam dziś ostatnie USG. Córa leży główkowo (czyli tak jak chciałam bo drugiego cięcia wolałabym nie przechodzić), na dzień dzisiejszy waży 3500g (kawał baby, Syn przy porodzie ważył 3240 a ta już go przegoniła) i jeszcze nic się nie szykuje do porodu. A szkoda bo mi już mega ciężko.
Jeszcze jutro posiew przeciwko paciorkowcom i jak tylko dostanę wyniki to będę działać by przyspieszyć poród.
Tak już bym chciała poznać moją kruszynkę, móc ją przytulić, pogłaskać i poczuć jej zapach. Chciałabym poznać tę charakterną istotkę, która wierci się niesłychanie w brzuchu (nawet teraz).

Trochę martwię się o Syna, jak On zniesie moją kilkudniową nieobecność. Do tej pory przecież byłam cały czas z Nim, zostawał co prawda na kilka godzin pod opieką innych osób ale zawsze wracałam na noc. Przygotowałam Młodego na to, że gdy dzidzia zapuka w brzuszek to będę musiała iść do pana doktora by jej pomógł wyjść i wrócimy najszybciej jak się będzie dało do domu. Wie, że dostanie od dzidzi prezent i buziaka ode mnie za dzielność. Niby wie, ale chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego jak to będzie wyglądało. Celowo nie użyłam słowa szpital bo po pierwsze nie wie, co to jest a po drugie rozpłakał się kiedyś jak powiedziałam mu, że pójdę do szpitala po dzidzię.
No ale moi faceci będą musieli poradzić sobie te kilka dni beze mnie i nic nie poradzę.

14!
Odliczanie trwa.

czwartek, 2 października 2014

Wszystko się psuje...

Mówią, że pieniądze szczęścia nie dają.
Owszem może i nie dają ale jak ich nie ma to też niedobrze.
Złapaliśmy miesiąc-dwa oddechu od myślenia o finansach (doszła moja wypłata za zwolnienie więc zrobiło się ciut lepiej) a teraz znów przekonujemy się o tym, że życie lubi dokopać i nie można mieć wszystkiego.  
W związku z przeprowadzką na piętro (w sypialni na dole nie pomieścilibyśmy dodatkowego łóżka) postanowiliśmy wykończyć łazienkę na tymże piętrze, która jako jedyne pomieszczenie w domu była niewykończona. 
Coś nas podkusiło, podszeptało...wygoda zapewne bo nie trzeba będzie w nocy schodzić na dół do toalety, pralka będzie na górze (tam gdzie suszarnia więc odpadnie noszenie prania po schodach), będzie więcej miejsca, 2 umywalki...
Tylko wtedy nic nie zapowiadało kłopotów w mężowskiej pracy.
Niby praca jest a nie ma (kłopoty się zaczęły jak Putin nałożył embargo, ponoć już na wszystkie towary z Polski, a firma sporo eksportowała maszyn do Rosji), pracują po 6 godzin (tzn. mechanicy i elektrycy bo reszta fabryki normalnie po 8) bo jaśnie szanowny Pan Kierownik olewa sprawę i nie może się dogadać z brygadą męża...
Jak 6 godzin to i wypłata mniejsza a tu jeszcze trzeba dokupić trochę rzeczy dla małej (niby same pierdoły ale niezbędne) i dla mnie, zima za pasem więc trzeba się zaopatrzyć w opał, kredyty, rachunki, życie...
Ta za krótka kołdra przerasta mnie chwilami...wieczne kombinowanie...
Do tego czuję się masakrycznie, brzuch ciąży niesamowicie, Syn domaga się uwagi, obowiązki domowe leżą odłogiem (jednocześnie wkurzam się bo chciałabym mieć czysto a tu się kurzy z łazienki, dziecko i zwierzyniec też nie ułatwia utrzymania porządku) a ja najchętniej bym tylko spała... Przez moje zmęczenie, kłopoty w mężowskiej pracy i te całe zamartwianie się finansami nie mam humoru i cierpliwości do Syna. Drażni mnie czasami. Tym, że buzia mu się nie zamyka, rozlewaniem wody w łazience (tak szczerze myje ręce po kilkanaście razy dziennie), stawianiem oporu (jak już zbiorę siły by wyjść na podwórko to on nie chce choć minutę wcześniej ryczał, że chce wyjść), nieposłuszeństwem (można mówić sto razy a on nie posłucha a jak krzyknę to się rozpłacze, że krzyczę).
Wkurzam się gdy zdenerwowany Mąż bierze się za wychowywanie dziecka, widzę jakie błędy popełnia, i które, o zgrozo, sama popełniam w złości. 
Ogólnie brakuje nam obojgu cierpliwości i siły.
A podobno ciąża to taki spokojny stan!
Nic to- muszę się zebrać w sobie i wstać jutro (dziś) w lepszym nastroju i pełna chęci działania. Bo zauważyłam zależność- im jestem spokojniejsza, cierpliwsza i zadowolona tym Mąż i Syn mają lepszy humor i więcej cierpliwości. 
Czasem czuję się odpowiedzialna aż za bardzo za atmosferę w domu.

Jeszcze 3 tygodnie i mogę rodzic w spokoju...na razie modlę się i zaciskam nogi by z tego stresu nie urodzić na wcześnie...

czwartek, 25 września 2014

Blisko, coraz bliżej- 34 tydzień.

Zaczęłam 34 tydzień ciąży.
Zostało mi w najlepszym wypadku 6 tygodni do porodu.
Kiedy to zleciało???
Zdaje się, że czas od marca do teraz minął szybciej niż mrugnięcie...

Ciężko, coraz ciężej...
Nie ukrywam, że drugą ciążę znoszę gorzej niż pierwszą.
W pierwszej miałam czas na odpoczynek zawsze gdy potrzebowałam a teraz...
nawet gdy przysiądę na chwilę to zaraz T. przybiega i prosi o picie, jedzenie, wspólną zabawę etc.a jeszcze obowiązki domowe...
I jakoś nie mam czasu cieszyć się tą ciążą i maluchem jak w pierwszej. 
Dopiero wieczorem jak już wszyscy położą się spać mam chwile dla siebie by pomyśleć o dziecku, pocieszyć się nim, zaplanować zakup brakujących rzeczy (a jest ich na szczęście niewiele). Może dlatego chodzę teraz tak późno do łóżka?

A jeszcze te hormony ciążowe...
Łatwo mnie wyprowadzić z równowagi (przepraszam Cię Synu, że nie jestem w stanie czasem wytrzymać Twojej pomocy w kuchni, kolejnej posikanej pary majtek- Młody lubi widzieć jak siusia więc często kuca nad nocnikiem zamiast usiąść porządnie i moczy sobie majtki plus podłogę, powtarzanego po raz 50 przez Ciebie jakiegokolwiek zdania) co się kończy czasem moim krzykiem a potem płaczem. Przez co, Ty biedny Synku, nauczyłeś się mówić do mnie "nie płacz mamo" jak się zaczynam rozpędzać przez te hormony...  

Rozczulam się najbardziej gdy Syn przylatuje ni z tego ni z owego się przytulic, powiedzieć "kocham cię mamo" i wycałować. Dzidzię też całuje przez brzuch (ostatnio w poczekalni u lekarza zebrało mu się na amory brzuszkowe i zaczął mi bluzkę podnosić do góry bo koniecznie chciał dać całusa w goły brzuch), kładzie rękę na brzuchu w oczekiwaniu na ruchy a to już totalnie mnie rozpuszcza i mija wszelka złość :-) 

Jak będzie po porodzie? 
Chyba dobrze :-) 
Lżej bo bez brzuszka a ciężej bo dojdzie masa nowych obowiązków.
Dzieci to nie tylko ciągłe zmęczenie, harówka, krew, pot i łzy ale też masa radości, wzruszenia i poznawania świata oczami dziecka :-) Tego się trzymam :-)


Dzisiejszą notkę sponsoruje histeria mojego Pierworodnego gdy włączam pralkę (wrzeszczy tak, jakby ubraniom w pralce krzywda się działa- taki empatyczny? ) więc piorę wieczorami gdy śpi a , że dziś poszedł spać późno (no dobra i mi się przysnęło przy nim z godzinkę) i prania na dwie pralki więc czekam aż skończy się prac by móc powiesić...lub przynajmniej wynieść do suszarni tak, żeby dziecię nie widziało pełnej pralki.  

czwartek, 11 września 2014

Rowerowe love

Syn od dłuższego czasu lubił przesiadywać na cudzych rowerach. Jednak ani do trójkołowca ani z do roweru z pedałami i doczepianymi małymi kółkami nie miał wystarczającej pary w nogach. Poza tym Syn jest z tych niższych dzieci więc i nogi miał za krótkie do takich rowerów.
Po rozeznaniu rynku i poczytaniu opinii fizjoterapeutów (zwłaszcza mojego guru Pawła Zawitkowskiego) uparłam się na rower biegowy.
Tu sprawa też prosta nie była bo większość rowerków jest dla dzieci 3+ i są zwyczajnie za duże na mojego dwulatka. Przekopany internet i odwiedzonych kilka salonów rowerowych w mieście nie dało rezultatów. Na szczęście koleżanka nam podpowiedziała gdzie kupowała rower dla swojej córy i tak zawędrowaliśmy do Decathlona. 
Syn wybrał taki rowerek:

Jak wsiadł to nie chciał zejść, ciężko było mu wytłumaczyć, że to jest model wystawowy a my musimy wziąć w pudełku. 

Rower kupiliśmy w maju, początkowo Syn chodził z nim zamiast jeździć ale po miesiącu już poruszał się na nim jak trzeba. Po kolejnych dwóch tygodniach potrafił się rozpędzić i podnieść nogi do góry by utrzymać przez dłuższą chwilę równowagę. Teraz już tak szybko śmiga, że za nim nie nadążam :-) 
Chyba nie muszę wspominać jakie zainteresowanie wzbudza Syn gdy jedzie swoim dwukołowcem :-)

U nas rower stał się godnym następcą wózka, z którego chciałam zrezygnować przed narodzinami Małej. 
Syn jeździ nim dosłownie wszędzie nawet do mojej Mamy musimy go zabierać bo jest płacz.
Mały cyklista.





niedziela, 17 sierpnia 2014

16.08.2008

16 sierpień sprzed 6 lat był upalny.
Nieznośnie upalny.
Było trochę nerwowo ale i podniośle.
Humor dopisywał nam od samego rana, kłopoty z pamięcią także (obrączki, kartki ze spowiedzi) :-)
W kościele trochę się pośmialiśmy z księdzem na czele (palce mi spuchły i obrączka nie chciała współpracować) i łza się w oku zakręciła.
Wesele trwało do białego rana.
O 22 przyszła burza i silny wiatr, na szczęście trwała krótko i nie przeszkodziła w zabawie.

Mogę śmiało stwierdzić, że nasze małżeństwo wygląda podobnie jak nasz dzień ślubu. 
Większość czasu świeci słońce, jest trochę śmiechu, bywają burze i łzy jednak te dwie ostatnie rzeczy zdarzają się rzadko i trwają krótko.

Drogi Mężu dziękuję Ci za:
- nasze wspólne dni i noce,
- codzienny uśmiech, życzliwość i ciepło,
- miłość i pocałunki,
- to, że mogę być sobą i nie chcesz mnie zmieniać na siłę,
- wspaniałego Syna i Córę, na którą czekamy z niecierpliwością,
- za nasze wspólne życie, które choć nie jest idealne ale lepszego wymarzyć sobie nie mogłam.

6 lat minęło jak jeden dzień.
Oby nam było dane przeżyć nam tych lat jak najwięcej.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Ciąża i starsze dziecko

  Zastanawialiście się kiedy powiedzieć starszakowi o ciąży? 
Ja, szczerze mówiąc, niespecjalnie się zastanawiałam i powiedziałam w zasadzie od razu.
W sumie to wyszło jakoś tak naturalnie- temat dzidziusia nie pojawił się nagle tylko stopniowo.
Dla Syna ten mały człowieczek objawił się bardziej realnie po usg połówkowym, na którym widział "coś" ruszające się w brzuchu. Teraz lubi oglądać zdjęcia z tegoż usg i mówi "moja dzidzia".
Drugi raz poczuł, że noszę dziecko (da Syna to dzidzia :-) ) pod sercem gdy dostał od Niej kopniaka w rączkę. Jego oczy i mina wyrażały niesamowite zdumienie ale i radość :-) Ile ten mój dwulatek z tego rozumie - nie wiem. Na razie się cieszy i jakby częściej mówi mi, że mnie kocha (nic dziwnego skoro powtarzam mu to samo co najmniej kilka razy dziennie).

Co u nas więcej?
Zaczęłam 27 tydzień ciąży.
Już 27 tydzień. Szybko to zleciało.
Upały rządzą więc bywa ciężko. Wręcz bardzo ciężko- tchu i sił brakuje, człowiek potem się oblewa od samego leżenia. Siedzimy w domu w ciągu dnia bo 35 stopni w cieniu nie jest dobrą temperaturą dla dwulatka i ciężarnej. Popołudniami kąpiemy się w dużym basenie (Młody ma mniejszy ale woli siedzieć w dużym bo jest więcej wody :-) ) i tak mija dzień za dniem.
Za to Syn ma energii za dwóch. W dzień potrafi przespać nawet 3,5 w porywach do 4 godzin więc nie dziwne skąd bierze siłę :-) Ja mam tylko czasem problem, żeby nadążyć za nim i jego pomysłami.
Ale cieszę się, że jest ruchliwy i ciekawy świata bo to zdrowy objaw.

A do mnie zaczyna docierać powoli, że w listopadzie będę miała dwójkę dzieci, każde z różnymi potrzebami i zachciankami, do ogarnięcia. Chwilami ogarnia mnie przerażenie ale przeważają pozytywne myśli.
Z tymi pozytywnymi myślami Was zostawiam i życzę dobrej nocy :-)

czwartek, 17 lipca 2014

To moje dziecko i moje wychowanie.

Droga Pani, Drogi Panie!

Uprzejmie dziękuję za Wasze światłe rady dotyczące wychowania i decydowania o MOIM dziecku.
Niestety tak się składa, że za Waszych czasów dzieci wychowywano (a raczej hodowano jak to się mówi w moich kręgach, na co zżyma się moja Babcia Krakowska) inaczej niż teraz. Nie mnie oceniać czy lepiej czy gorzej, po prostu inaczej. 
Dziękuję także za straszenie mojego dziecka w sytuacji gdy mnie nie chce słuchać, że zabierze do Baba Jaga.
Dziękuję za zwracanie uwagi mojemu dziecku, gdy robi Państwa zdaniem, coś niewłaściwego zamiast zwrócić się do mnie.
Dziękuję za troskę z jaką komentują Państwo moje stanowcze podziękowanie za częstowanie słodyczami.

Przepraszam, że nie stosuję się do tych rad i uprzejmie informuję, że:
- dziecko ma prawo mieć inne zdanie od mojego i moja (a nie Państwa) w tym głowa by nakłonić moje (w 90% przypadków układne) dziecko do posłuszeństwa, nie klapsem, krzykiem i straszeniem ale kompromisem i czasem drobnym przekupstwem
- moje dziecko będzie robiło wszystko na co ma ochotę i do granic, które wyznaczam JA a nie obca osoba, jeśli ma ochotę wcisnąć guzik w windzie to go wciśnie bo mu pozwalam, jeśli ma ochotę wykąpać się w fontannie a ja nie widzę kłopotu to się w niej wykąpie, jeśli chce wymazać się lodami/taplać w błocie w sandałach/jeść z psem z jednej miski to tak zrobi o ile JA nie powiem nie. Jednocześnie gwarantuję, że uczę mojego dziecka zasad społecznych i zachowań społecznie akceptowalnych (czyli m.in. nie używania wulgaryzmów, dbania o mienie publiczne, nie malowania po przystankach, nie śmiecenia).
- uczę mojego Syna nie przyjmowania prezentów od obcych (tym bardziej jedzenia, słodyczy) nawet za cenę wrzasku i protestu. Stać mnie by dziecko jadło słodycze w ilościach hurtowych ale to JA decyduję kiedy i ile może ich zjeść. To, że odmawiam poczęstunku od kompletnie obcych osób jest inwestycją w bezpieczną przyszłość mojego dziecka więc proszę nie INGERUJ w to i nie komentuj.

Proszę mi wierzyć to ja urodziłam i codziennie przebywam ze swoim dzieckiem i to ja znam najlepiej jego potrzeby i zachowania. W wychowaniu Syna kieruję się sercem, intuicją i fachowymi radami psychologów. Często nawet do rad Mamy i Teściowej się nie stosuję bo mam inne zdanie lub kłóci się to z moimi przekonaniami. Jestem świadoma tego, że popełniam błędy ale to są moje błędy i moje dziecko i to my będziemy musieli z tym żyć. 
Jednocześnie zapewniam, że nie wystawiam mojego dziecka na ekstremalne sytuacje zagrażające jego zdrowiu lub życiu bo mam swój rozum i pomimo młodego wieku jestem odpowiedzialna. To, że pozwalam dwulatkowi na zdobycie wysokich drabinek na placu zabaw (w mojej dyskretnej asyście) nie świadczy o mojej głupocie i niekompetencji tylko o chęci pozwolenia dziecku na zmierzenie się z jego lękami i słabościami oraz nauczenia dziecko rozwagi, pokonywania trudności i pokazania mu, że jestem obok gotowa do pomocy.
Codziennie uczę się bycia lepszą matką i Wasze rady nijak się mają do moich ambicji i przekonań.
Moje dziecko ma prawo płakać gdy jest zmęczone i domagać się pewnych rzeczy krzykiem bo jest dzieckiem a Wam nic do tego. Zawsze macie wybór- możecie stanąć dalej by Wam krzyk nie przeszkadzał. Moje dziecko ma prawo biegać i rozmawiać bo jest ciekawe świata a moim zadaniem jest mu ten świat pokazać i objaśnić więc proszę o nie komentowanie "ale to dziecko ciekawskie, niegrzeczne, rozpuszczone" bo ciekawe jakimi Wy byliście dziećmi i jak swoje dzieci wychowywaliście.
 

I tak na koniec tego listu/apelu dodam: mieliście szansę wychować swoje dzieci więc teraz nie wtrącajcie się w wychowanie cudzych. 
Reagujcie gdy dzieje się krzywda dziecku ale nie obgadujcie gdy rodzic wynosi rozhisteryzowane dziecko ze sklepu lub pozwala dziecku się wypłakać w nim.
Dzięki temu wszystkim: Wam, Rodzicom i Dzieciom będzie żyło się lepiej i bez stresu.
Z poważaniem
Matka 

PS. Skoro Wy czujecie się w obowiązku zwrócenia uwagi mojemu dziecku lub mnie tak ja czuję się w obowiązku obrony siebie i Syna nawet kosztem obrazy (kulturalnej) Waszej osoby.

PS. post powstał w wyniku inspiracji prawdziwymi wydarzeniami, które wydarzyły się w przeciągu dwóch dni. Wcześniej takie sytuacje się nie zdarzały.

czwartek, 26 czerwca 2014

A jednak dziewucha!

Córka, córeczka, córunia...
Dziewucha, dziewczynka, dziewczyneczka :-)
25 cm i 371g- taki kawał baby noszę pod sercem :-)
Jestem szczęśliwa i teraz już chyba się nie oprę by nie kupić jakiejś sukieneczki :-)

USG wyszło bardzo dobrze, 45 minut mogłam oglądać swoją kruszynkę (razem z Mamą i Synem, tak się biedny rozpłakał, że mam sama wejść do gabinetu, że go pożałowałam i razem z nami oglądał swoją siostrę) jak fika nóżkami, połyka wody płodowe, pociera pięścią o czoło. 
Moje słodkie maleństwo :-)

Dostałam 7 zdjęć na pamiątkę i mnóstwo pozytywnej energii, wszystko jest w jak najlepszym porządku, blizna po cięciu na macicy jest tak maleńka jakby jej w ogóle nie było i z mojej strony nie ma przeciwwskazań do porodu naturalnego :-)
Oby tylko malutka chciała współpracować ze mną i z Bożą pomocą będzie mi dane urodzić tak jak sobie wymarzyłam- siłami natury :-)

Dobrej nocy i kolorowych snów :-) 

środa, 25 czerwca 2014

Połowa już za nami.

20 tygodni
Połowa ciąży już za mną.
Niewiarygodne jak ten czas szybko leci. 
Coraz ładniejsza pogoda i ruchliwy dwulatek to główni sponsorzy nieobecności na blogu.

Dziś byłam na usg połówkowym. Wyszłam z niego rozczarowana i wściekła. Dlaczego?
Z kilku powodów. Po pierwsze badanie trwało, łącznie z wejściem i wyjściem, 10 minut. Po drugie lakoniczne na koniec "serce w porządku, brzuszek w porządku". Po trzecie gdybym nie spytała o płeć i wagę to bym się nie dowiedziała. Co do płci nadal nie jestem pewna bo "chyba dziewczynka" jakoś średnio mnie przekonuje.
Nie byłabym tak zła i zawiedziona gdyby nie to, że lekarz wykonujący badanie ewidentnie odwalił chałturę. Do tego samego lekarza poszła na usg siostra Męża i kuzynka- obie trzymał prawie godzinę, policzył paluszki, sprawdził czy dzieciaczki nie mają rozszczepu wargi, opowiadał całe badanie co widać na ekranie ("tu paluszki, tu serce, tu nóżka, tu siusiak") i był miły. Jedyną różnicą między mną a nimi był fakt, że ja to badanie miałam za free na NFZ a one zapłaciły. Badanie robione na tym samym sprzęcie, w tym samym gabinecie prywatnej kliniki, ten sam lekarz i dwa odmienne podejścia...widać, że dla niego liczy się tylko kasa kasa kasa. Przykro mi było jak cholera. 
Nie liczyłam, że się będzie roztkliwiał nad widokiem rączek czy serca, nawet nie liczyłam, że będzie mnie trzymał godzinę, ale oczekiwałam trochę dokładniejszego i dłuższego badania. I informacji jak długie jest dziecko, ile waży, czy jest w normie wszystko, że pomierzy przepływy.

Z tego wszystkiego popłakałam się w domu. I umówiłam się na prywatne badanie usg do ginekologa, który prowadził mnie pod koniec mojej pierwszej ciąży i robił mi cięcie. 200 zł piechotą nie chodzi, ale mi nie wystarczy informacja, że serce i brzuszek w porządku (w przeciwieństwie do Męża)- potrzebuję więcej informacji. Mężowi się nie podoba pomysł płatnego usg lecz nic się nie odzywa bo pewnie doszedł do wniosku, że ja i tak zrobię jak będę chciała (a spokój ciężarnej najważniejszy).
Docent jest co prawda człowiekiem trochę gburowatym, ale konkretnym, sam wszystko mówi i tłumaczy na bieżąco (nie trzeba dopytywać), rozwiewa wątpliwości, widać, że wie o czym mówi (kiedyś mojej mamie wytłumaczył konieczność badania tolerancji cukru, jakie powikłania miały dzieci zanim wprowadzono obowiązkowe badanie obciążenia glukozą i to nie jedyna ciekawostka, którą mnie uraczył). I przede wszystkim jest opanowany i spokojny, jego spokój się udziela wszystkim.

Dzisiejsze usg zamiast mnie uradować bardzo mnie zasmuciło przede wszystkim podejściem lekarza, którego kompetencje i chęć do pracy wzrastają wprost proporcjonalnie do ilości gotówki. A czym ja się różnię od pacjentek prywatnych? Tym, że korzystam z NFZ bo zwyczajnie mnie nie stać na prywatne wizyty? Gardzę takimi ludźmi, dla których pieniądz jest najważniejszy i im więcej się zapłaci tym lepiej swoją pracę wykonują. Nikt nie każe za darmo nikomu pracować ale zwłaszcza w pracy lekarza liczyć się powinien przede wszystkim człowiek, bez względu na to czy ma pieniądze czy jest biedny.
Do tej pory spotykałam lekarzy z powołania, przyjmując mnie czy Syna na NFZ byli sympatyczni i kompetentni. Mój poprzedni ginekolog (prowadzący pierwszą ciążę) traktował nie tak samo bez względu na to czy byłam na wizycie w prywatnym gabinecie czy w przyszpitalnej przychodni. 

Mam nadzieję, że jutrzejsze badanie skutecznie poprawi mi humor na resztę ciąży i będę mogła się pochwalić jak duże mam dziecko i co noszę po sercem.

środa, 28 maja 2014

Pedofilia

Temat trudny, ale bardzo ważny.
Wczoraj natrafiłam na dwa programy w telewizji o tej tematyce. I każdy dotykał problemu pedofilii w rodzinie. Nie jest chyba tajemnicą, że do czynów tak paskudnych i okrutnych dochodzi najczęściej wśród najbliższych i znajomych.
Historie były różne, zawsze jednak przerażające.
Natrafiłam też kiedyś na wpis w internecie zaniepokojonej zachowaniem teściowej i swojego dziecka matki. Dziecko, syn ok. 15 miesięczny, nie lubił gdy przebierała go babcia (teściowe tejże matki). Wyszło na jaw, że babcia podczas zmiany pieluchy całowała go po jądrach. Inna kobieta opisywała, że czterolatek bronił się przed babcią (znowuż teściowa) gdy ta koniecznie chciała trzymać mu siusiaka gdy sikał.
Widząc, że dziecko nie akceptuje tego typu zachowań (bo matki z nimi tak nie robiły) one nadal powielały ten schemat. Na ile to był wyraz miłości z ich strony a na ile zaspokajanie się tego nie wiem. Mam tylko nadzieję, że te kobiety w porę zareagowały w obronie swych dzieci. 
Kilka lat temu była akcja Ewy Drzyzgi i "Rozmów w toku" Zły Dotyk. Już wtedy, nie mężatką nawet będąc, wiedziałam jak ważne jest uświadomienie dziecku jego stref intymnych i określenie kto może ich dotykać. 
Swojemu Synowi co jakiś czas przypominam kto może go np. umyć w intymnych miejscach. Mimo, że ma dwa lata mam nadzieję, że zapamięta. 
Matka to taki twór, który wiecznie się martwi. Ja dodatkowo jestem nieufna w kliku drażliwych kwestiach. Najbardziej w kwestii intymności swojego dziecka.
Nie wiem co bym zrobiła gdybym się dowiedziała, że ktokolwiek dotyka moje dziecko w sposób inny niż nakazują granice. Zapewne zerwałabym kontakt a wcześniej nawtykała. 
Dziecko skrzywdzić można na wiele sposobów, ale ten wydaje mi się najokrutniejszy. A wiecznie z dzieckiem nie da się być i za dzieckiem nie da się chodzić dlatego ważna jest nauka świadomości malucha- co komu wolno i w jakich sytuacjach. I wsłuchiwanie się we własne dziecko, bo może nie powiedzieć wprost ale między wierszami. 
Boję się jak cholera by ktoś nie skrzywdził mojego Skarba. Chronię go póki mogę i jest ze mną prawie non stop więc jestem spokojna. Ale wiem, że kiedyś pójdzie do przedszkola, szkoły więc staram się go teraz jak najwięcej nauczyć by zapamiętał i było mu łatwiej.

poniedziałek, 12 maja 2014

Białowieża

Wczoraj wybraliśmy się na wycieczkę do Białowieży bo ile można siedzieć w domu.
Nawet mój Mąż, który w niedzielę woli poleniuchować, przystał na ten pomysł.

Jadąc do Białowieży nie wiedziałam czego mogę się spodziewać bo nigdy tam nie byliśmy. Wiedziałam, że będzie pięknie ale nie spodziewałam się, że aż tak.
Jestem zauroczona Puszczą.

Najpierw odwiedziliśmy Rezerwat Pokazowy Żubrów.
bilet normalny- 9zł
bilet ulgowy- 5zł (dzieci do lat 4 za darmo)

Tu: nasze koniki polskie wywodzące się z wymarłych w XIX wieku Tarpanów




Tu: ryś (zza siatki, nie miałam odwagi dalej ręki wsadzać)

Tu: sarenki

 Gonitwy z sarną przy ogrodzeniu


Wprawne oko wypatrzy ciut większego kuzyna naszych milusińskich kotów- żbika

Żubroń- krzyżówka żubra z bydłem domowym. Lekko przerażający :-)

Król naszej Puszczy, symbol Podlasia- Żubr


Samica łosia- klępa, jak na damę przystało podeszła, postała do fotki i odeszła z godnością

Poobiednia sjesta lochy i warchlaczków. Cudne pasiaki :-)


Mała sarna

Potem odwiedziliśmy Szlak Dębów Królewskich. Kolosy 300-400 letnie, najszerszy okaz ma ponad 540 cm obwodu!
bilet normalny- 6 zł
bilet ulgowy- 3zł (Syn wszedł za darmo)



Taaka dziura w ogromnym dębie. O dziwo jeszcze żywym.






Się królowa nabiegała za żubrami :)



Potem zajechaliśmy na obiad do Białowieży bo wszyscy zgłodnieli po takim spacerze.
Miałam ochotę na dziczyznę ale niestety ceny mnie powaliły...niestety jeszcze nie na naszą kieszeń takie rarytasy. Po obiedzie poszliśmy do parku. Jest tam Muzeum Przyrodniczo- Leśne, które ze względu na Syna sobie darowaliśmy bo nie spał i wolałam nie ryzykować płaczu. Muzeum zostawiliśmy sobie na następny raz.
 

Śliczny Dworek Gubernatora. Obecnie to siedziba Ośrodka Edukacji Przyrodniczej Białowieskiego Parku Narodowego.






Droga do Muzeum, Muzeum i jego otoczenie.






Nasze zdobycze- maskotka żubra (nasza rodzinna tradycja- z każdej wyprawy przywozimy pluszaka dla Syna, mamy już foczkę znad morza, smoka z Krakowa a teraz dołączył żubr) i miód (6 małych słoiczków każdy z innym smakiem, każdy niepowtarzalny i pyszny).


Zobaczyliśmy tylko ułamek atrakcji, musimy tam wrócić bo Białowieża jest miejscem pięknym i niepowtarzalnym. Najpiękniejszy jest sama puszcza, w której nie widać ingerencji człowieka- powalone drzewa pokryte mchem, świergot ptaków- po prostu bajka :-)
Miejsce polecam każdemu.
Syn też zachwycony- szczególnie zwierzętami, które były tylko za siatką. Zmęczony zasnął w drodze powrotnej do samochodu, nie obudził się nawet gdy Mąż przekładał go do fotelika, wstał dopiero pod domem.

poniedziałek, 5 maja 2014

Pamiętnik matki

Długo mnie tu nie było bo czytam namiętnie książki.
Do tego stopnia, że zaniedbuję czasem obowiązki domowe i zarywam noce.
Byłam ostatnio w bibliotece i jak to bywa przy ruchliwym dwulatku za wiele czasu na decyzję i wybór nie mam. Szukałam wśród literatury polskiej i wpadła mi w rękę książka Marcjanny Fornalskiej "Pamiętnik matki". Pomyślałam, że warto poznać inny punkt widzenia i wychowania ale takiej treści się nie spodziewałam...
Autorka pochodziła z biednej rodziny chłopskiej, była analfabetką i samoukiem. Sama nauczyła się czytać, pisać nie umiała nigdy, dopiero na starość nauczyła się obsługiwać maszynę do pisania. Jej losem można by było obdzielić z 20 ludzi bo nie był to łatwy los...
Zawsze chciała się uczyć, ale w latach, których przyszło jej się urodzić (1870 rok) w rodzinie chłopskiej nikt nie myślał o edukacji dzieci. W wieku 17 lat została wydana za mąż a ona postanowiła sobie, że bez względu na wszystko jej dzieci będą się uczyły. 
Dzieci miała sześcioro a ona zadłużając się z mężem u kogo się dało wyedukowała je wszystkie.
Nie miała stabilności finansowej a mimo wszystko udało jej się spełnić swoje marzenie, nauka w tych czasach była płatna i przekraczała możliwości finansowe większości społeczeństwa
(o jakże często dzisiejsza młodzież nie docenia możliwości powszechnej i bezpłatnej nauki!)

Wspomnienia spisane w tej książce, dedykowane jedynej wnuczce, pokazują bez upiększeń tamtejszą rzeczywistość. Dwie wojny, wyjazd do Rosji, powrót do kraju i znów wyjazd do ZSRR z powodów politycznych, dopiero na starość udało jej się wrócić do Polski. 
Głód, bieda wręcz nędza, wieczny niedostatek, mieszkanie w warunkach urągających wszelkim zasadom higieny, zostawianie małych dzieci w domu by móc iść zarobić parę groszy na chleb, podarte ubrania i buty- to była ich codzienność. 
Mnie jako matkę, najbardziej dotknęło to, że dzieci często niedojadały, głodowały. Większą część diety stanowił chleb z wodą, czasem udało jej się kupić ziemniaki i ugotować kartoflankę. Serce mnie bolało jak o tym czytałam.
Owszem babcia opowiadała o wojnie, o tamtych niełatwych czasach ale dopiero ta książka tak dotkliwie mi uświadomiła o okropnościach, jakich doświadczali ludzie, o głodzie i biedzie. 
Marcjanna Fornalska straciła pięcioro z sześciorga swych dzieci, wychowała swą wnuczkę bo jej matka była w więzieniu i nigdy nie zaznała dobrobytu (może na koniec swego długiego życia ale o tym książka milczy...). 
Nie wyobrażam sobie bólu matki, której nie było stać na jedzenie i ubranie swoich dzieci a potem matki, która dowiaduje się, że pięcioro dzieci ginie z powodów politycznych. 

Żyłyśmy i żyjemy w tak różnych czasach- moje jest przy życiu autorki wręcz sielskie, ale wszystkie matki są podobne do siebie. W czym? W ogromie miłości do dzieci, w dążeniu do tego, by dzieciom żyło się lepiej, w zdolności do poświęcenia swojego życia dzieciom (wbrew nowym trendom by matki miały swoje pasje i nie poświęcały się bez reszty dzieciom). Taka była moja pierwsza refleksja. Że pomimo różnic w wychowaniu, czasów, w których żyjemy, różnic geograficznych wszystkie w zasadzie jesteśmy takie same- najważniejsze jest dobro dziecka. 
 

Książka, choć napisana łatwym językiem, nie jest lekturą łatwą i przyjemną ale wartą przeczytania. Skłaniam się też ku temu by była obowiązkowa jako lektura szkolna by ten młody człowiek miał szansę poznać inne realia i docenił to, co ma.

Powtórzę za autorką, która po ostatecznym  powrocie do Polski powiedziała "żadnej wojny...nigdy".
Niech to będzie puenta i zachęta do przeczytania.

środa, 9 kwietnia 2014

Doceniona

O tym, że praca w domu to ciężka harówa wie każda kobieta.
Zwyczajowe mówienie, że kobieta "siedzi w domu" jest krzywdzące bo obowiązki domowe potrafią przytłoczyć. Praca w domu to etat bez ustalonych godzin pracy, dyżur całodobowy bez weekendów i dni wolnych. 
Plusem jest fakt, że można w miarę dowolnie dysponować czasem i decydować kiedy i jak wszystko zrobimy. Minusem są to, jak wspomniałam wyżej, całodobowe dyżury. Owszem zdarzają się dni luźniejsze kiedy jest mniej roboty ale bywają i takie, że jest się zawalonym po uszy robotą i do tego dziecko domaga się uwagi a mąż wieczorem wiadomo czego...

A faceci często nie zdają sobie sprawy z tego i myślą, że "siedzenie w domu" polega na piciu kawki, czytaniu książek, ugotowaniu obiadu i doglądnięcia potomstwa. 
Dlatego bardzo miło mi się zrobiło gdy usłyszałam jak mój Mąż tłumaczył Synowi, że musi jechać do pracy a mama (czyli ja) pracuje w domu. 
To chyba najlepszy komplement, który usłyszałam od dawna. Bo nic tak nie motywuje jak docenienie przez bliską osobę. 

PS. u nas już mocno wiosennie, więc sporo czasu spędzamy na podwórku. Warzywka w inspekcie już wyłażą z ziemi więc lada chwila będę mieć swoją m.in. sałatę, rzodkiewkę, szczypiorek, bazylię. 
Syn po bieganiu po podwórku ma taki apetyt, że jadłby za dwóch :-)

środa, 2 kwietnia 2014

Warsztaty Bezpieczny Maluch

Byliśmy wczoraj z T. na warsztatach Bezpieczny Maluch.
Były one podzielone na dwa- skierowane dla matek z dziećmi i oddzielne dla kobiet w ciąży.
Ja, ze względu na godziny, wybrałam te dla matek.
Prowadzący poruszyli 4 tematy:

1. Foteliki i bezpieczeństwo w samochodzie. 
Przedstawiciel Maxi Cosi opowiadał o doborze fotelika, o udogodnieniach fotelików Maxi Cosi. Powiedział o nowych standardach wożenia dzieci do 15 miesiąca życia tyłem do kierunku jazdy ze względu na niedojrzałość mięśni karku i wielkość głowy. Dopiero w wieku 15 miesięcy dziecko ma proporcjonalnie małą głowę w stosunku do reszty ciała i na tyle mocne mięśnie karku by utrzymać ją w przypadku zderzenia (szczerze- dopiero teraz zauważyłam, że za wcześnie przesadziłam Syna do większego fotelika przodem do kierunku jazdy). Tego obowiązku jeszcze nie ma, ale ma się pojawić w najbliższej przyszłości.
Maxi Cosi wprowadza też na rynek foteliki z podziałem na wzrost a nie kilogramy. Ponoć w przyszłości ma obowiązywać taki podział bo jest bezpieczniejszy dla dziecka podczas wypadku. 
Pan opowiadał też o konieczności wożenia dziecka do 12 roku życia lub 150 cm wzrostu w foteliku a nie podkładkach. Fotelik w chwili wypadku chroni głowę dziecka i jest w stanie dociążyć dziecko by nie wyleciało a podkładka? Nie daje nic poza lepszym widokiem za okno. O tym to wiedziałam od dawna i czy syn będzie chciał czy nie to niestety będzie jeździł bez dyskusji. 
Pan wskazał też na zgubne myślenie, że jak jedziemy w krótkie trasy koło domu to się nic nie stanie i nie trzeba dziecka wozić w foteliku. Błąd. Najwięcej wypadków zdarza się właśnie koło domu.

2. Jako drugi wystąpił Paweł Zawitkowski 
(https://www.facebook.com/PawelZawitkowski?fref=ts)
Mam pierwszą część książki "Mamo tato co Ty na to" i już teraz wiem, że muszę mieć następne dwie części.
Widziałam go trochę w telewizji, czytałam jego artykuły, przeczytałam jego książkę i wiedziałam, że to co mówi ma sens. Wczoraj zobaczyłam i posłuchałam go na żywo. Miły, zabawny, uprzejmy, prosto i zrozumiale tłumaczy. To wszystko sprawia, że chce się go słuchać. Jego głównym postulatem jest to by dzieci od noworodka traktować z szacunkiem i delikatnością. Powiedział też, że nikt z młodych rodziców nie kończył fakultetu z rodzicielstwa i ma prawo do błędów. Podobnie jak noworodek ma prawo do różnych i dziwnych odruchów.
Przyznam się bez bicia, że T. jest wychowywany wg jego zaleceń. Przy przewijaniu i ubieraniu turlałam Syna z boku na bok, on się nie denerwował (bo krajobraz mu się często zmieniał) i dzięki temu w wieku 5 miesięcy zaczął się turlać, a w niedługim czasie zdobył turlaniem cały dzień. Posłuchałam też w kwestii szerokiego pieluchowania (nie pieluchowałam bo Synowi było nie wygodnie- zaledwie raz spróbowałam i tak wrzeszczał, że odpuściłam) za to nosiłam w chuście na żabkę i kładłam często na brzuszku.

Na warsztaty z panem Pawłem zapraszam 25 kwietnia:
http://mamapyta.pl/warsztaty-i-konferencje/akademia-mamapyta-pl-w-bialymstoku

3. Żywienie dziecka powyżej roku.
Temat przedstawiony bardzo pobieżnie przez panią położną. Za dużo wtrąceń własnych niż treściwych informacji. A co najbardziej mnie wkurzyło (poza nadmiernie wydłużonym wykładem) to reklama jedynego słusznego mleka- Enfamilu. I mówiła o tym położna (że karmić piersią można do roku ale potem to tylko sztuczne do 3 roku życia, że krowie wprowadzać dopiero po 3 roku), która moim zdaniem powinna promować długie karmienie piersią. Owszem informacje na temat mleka modyfikowanego tak, ale nie tak chamskie, moim zdaniem, wciskanie kitów, że bez mm to dziecka się nie wychowa. Potem jeszcze gadała przedstawicielka Enfamilu, jakie to ich mleko jest cudne i wspaniałe, że ma najwięcej żelaza, DHA, witamin itp.
Dodam jeszcze, że położna wskazała na niedobory żelaza u dzieci a to cudne mleko wspaniale realizuje dzienne zapotrzebowanie na ten pierwiastek i nie trzeba go dodatkowo suplementować. No sory ale moim skromnym zdaniem dziecko powyżej roku- półtora powinno być nauczone jeść mięso by stamtąd czerpać żelazo.
Jak o tym słuchałam to nóż w kieszeni mi się otwierał. Chciałam się wtrącić i podyskutować jednak Syn mi to skutecznie uniemożliwił bo biegał po sali, wychodził z niej i musiałam go pilnować. Może to i dobrze bo bym się tylko pokłóciła.

4. Pierwsza pomoc dzieci
Na ten wykład czekałam najbardziej jednak nie było mi dane wysłuchać go do końca bo Syn był już tak zmęczony, że marudził i musiałam wyjść. A to wszystko dzięki wiele wnoszącemu wykładowi położnej i pani z Enfamilu.
Ratownik opowiadał ciekawie i z sensem, wszystko demonstrował na fantomach.

Na koniec miał być konkurs na wiedzę z wykładów a do wygrania fotelik Maxi Cosi dla starszaka. Miałam ogromną chrapkę na niego ale niestety nie doczekaliśmy końca.

Warsztaty oceniam na bardzo dobry minus. Ten minus to za promowanie sztucznego mleka (nie rzetelne informacje ale nachalną reklamę jedynego słusznego mleka) i przeciągnięty nudny wykład
 o żywieniu dzieci.

Jedna rzecz najbardziej mnie zasmuciła na tych warsztatach- spośród kilkudziesięciu kobiet i maluszków tylko jedną panią widziałam, która karmi piersią. Zdecydowana większość karmiła mlekiem sztucznym z butli. Nie ganię ich za to bo są różne sytuacje jednak przykro mi było patrzeć na dwu-, trzy-, czteromiesięczniaki karmione mm zamiast piersią. Może na co dzień karmią piersią a mm mają na wyjścia?
Oby...

środa, 26 marca 2014

Od co-sleepingu do łóżeczka

źródło: http://www.alternative-mama.com/co-sleeping-why-and-how/

Nie jest tajemnicą, że T. spał z nami w łóżku.
Spał bo już w zasadzie nie śpi.
Będąc w ciąży jakoś nie zastanawiałam się jak nasze spanie będzie wyglądało. Było jasne, że Mały dostanie swoje łóżeczko i resztę pierdółek (ochraniacz na szczebelki, karuzelkę, baldachim) tylko, że nie lubił swojego łóżeczka. 
W szpitalu wygodniej mi było podjechać tym wózeczkiem pod sam nos i nie musieć wstawać (co po cesarce było koszmarem na początku) bo widziałam co się z nim dzieje. Przez tydzień (tyle leżałam) człowiek się przyzwyczaja.
Pierwsza noc w domu wyglądała tak, że za każdym poruszeniem Syna my podnosiliśmy głowy do góry i zaglądaliśmy do łóżeczka (oboje) więc po kilku razach padła propozycja, już nie pamiętam od kogo, żeby go zabrać do siebie. Następne dwie noce nie wyglądały w ogóle bo Mały wył.
W dzień wolałam mieć go na oku więc spał w gondoli. Gdy kładłam do łóżeczka to się denerwował i zaraz jęczał żeby go wyjąć. No i noworodek nie lubi ciszy (w brzuchu za cicho nie było) więc lepiej spał przy codziennej krzątaninie. Z biegiem czasu to się zmieniło.

Spaliśmy z dzieckiem bo to dla mnie przede wszystkim wygoda przy bolącym brzuchu i karmieniu piersią. Do drugiego miesiąca karmiłam na siedząco w łóżku ale potem któregoś razu przysnęłam przy odbijaniu i Młody zaczął mi się turlać po ręce. Od tamtej pory przekonałam się do pozycji leżącej przy karmieniu. Na początku nie zasypiałam ale Syn rósł a ja, no cóż, zmęczenie brało górę i zdarzało się mi przysnąć. Od ok 10-11 miesiąca zdarzało mi się nie budzić bo Syn sam korzystał z "bufetu" :-)

Po drugie- Syn spał dużo spokojniej przy nas niż sam. Czuł nasz zapach, miarowy oddech i nawet jeśli się budził to delikatnie, bez krzyków tylko z lekkim kwileniem.  Pewnie też przez mój zapach zjadał więcej mleka niżby zjadał śpiąc sam. Czasem pierś traktował jak smoczek (którego nie akceptował), ale starałam się mu zabierać jak tylko zasnął.

Po trzecie- Mały cierpiał na kolki (czy to standardowa kolka była to nie wiem, w każdym bądź razie bolał go brzuszek) a  ciepło od nas pomagało mu uporać się z nimi. Kiedyś (miał z 2 tygodnie) strasznie płakał i dopiero jak go położyłam pleckami na moim brzuchu uspokoił się i zasnął. Lepsze niewygody matki niż  wrzeszące dziecko. 

Po czwarte- gdy zaczynała się choroba (wiadomo, że choróbska lubią nocną porę) wiedziałam od razu, że coś jest nie tak. Zdarzyło się, że Syn wymiotował leżąc na plecach (jeszcze nie umiał się obracać) ja momentalnie się obudziłam i przewróciłam go na bok. Gdyby spał osobno mogłoby być za późno...gdy o tym pomyślę to aż mi się ciepło robi...brrr...

Po piąte- dzięki wspólnemu spaniu miałam wrażenie, że Mały przesypiał całe noce (pewnie dlatego, że nie wybudzałam się mocno przy karmieniach) i ja byłam bardziej wypoczęta. 

Jakie są wady co-sleepingu?
Ja mam tylko jedną- jak zasnęłam w jednej pozycji to zdarzało się, że budziłam się w tej samej paskudnie obolała. Ale zdarzało się to na tyle rzadko, że nie dokuczyło mi to szczególnie.

Dla innych może to być rozwiązanie niewygodne- zwłaszcza gdy mają lekki sen lub bardzo się kręcą i "rzucają" po łóżku w nocy. Albo zwyczajnie nie chcą dzielić łóżka z nikim poza małżonkiem. 
Przeciwwskazaniem do współspania jest spożycie alkoholu, przyjmowanie środków nasennych lub odurzających, znaczna otyłość, palenie papierosów. 

Owszem czasem nasze spanie wyglądało tak:
źródło: makeitblissful.com
Ewentualnie pozycja na twarzy Męża lub mojej. Lub z pampersem przy nosie (mężowskim, mnie oszczędzał :-) ). Ale i tak było fajnie kłaść się obok Synka.
Z czasem stwierdziłam, że może tak by Młodego wyeksmitować do swojego łoża- rośnie coraz większy i zagarnia coraz więcej łóżka (niemałego) dla siebie. 
Zaczęłam od przyzwyczajania do dziennej drzemki w łóżeczku (miał ok roku). Jako, że był bujany od samego początku więc zainstalowaliśmy bujaki. Na początku nie chciał, bronił się ale zaczęłam się najpierw z nim tam bawić (przykrywałam łóżeczko kocem i miał bazę) aż się przekonał. Potem któregoś dnia powiedziałam mu, że od dziś będzie usypiał w łóżeczku a potem jak się obudzi na pierwsze karmienie to go zabiorę do siebie. I tak robiłam ok miesiąca. Potem zaczęłam go karmić na siedząco i odkładałam do łóżeczka. Gdy szłam spać a on się potem budził to lądował w naszym łóżku (wygodniej było mi go wziąć niż nakarmić a w zasadzie "przytkać" bo już mało ssał i odłożyć z powrotem bujając by usnął). Jakoś od zeszłego grudnia, może wcześniej przestałam karmić w nocy i przestał się budzić. Na początku, by nie czuł się odrzucony, spał z nami w łóżku. Potem jakoś przy okazji zakupów zapałał miłością do różowego (o zgrozo!) stwora Moshi Monsters Poppet:
Kosztował ponad 30 zł (większym szokiem do przeżycia była cena niż ten kolor nieszczęsny) ale wiecie jak to jest z dzieckiem. Czasem jak coś upatrzy to nie ma zmiłuj- próbowałam się z nim wymienić na Ciasteczkowego Potwora z Ulicy Sezamkowej ale wybrał albo dwa albo różowy cudak. 
Korzystając z okazji pojawienia się tego cudaka wytłumaczyłam Synowi, że każdy ma swoje łóżko i że od dziś będzie spał u siebie a Misiu (tak go ochrzcił Syn) będzie go pilnował. Łóżeczko przysunęliśmy jednym bokiem do naszego więc praktycznie nic się nie zmieniło.
Poza tym, że mam więcej miejsca dla siebie (Mąż zajmuje pół łóżka a ja drugie pół dzieliłam przeważnie z Synem).
T. i tak co rano przychodzi do mnie. Albo pośpi ze mną wtulony albo mówi "mamo budź!" bądź "mamo stań!". Dziś przeszedł samego siebie bo przyniósł mi skarpetki (mężowskie) i swoje i kazał sobie wkładać i wstawać.

W ciągu kilku miesięcy mam plan przenieść Dziecię do jego własnego pokoju na górę. Siłą rzeczy my też się tam wyniesiemy z sypialnią bo nie zostawię go samego (a w naszej obecnej sypialni trochę za mało miejsca na 2 łóżka, łóżeczko i przewijak). Mąż się zaofiarował, że będzie z nim spał a ja będę za ścianą. Liczę na to, że pokój w auta skutecznie go zmotywuje do przeniesienia się ze swoimi (chociaż częścią) zabawkami do siebie.

Przy drugim dziecku nie wyobrażam sobie, co będzie, nie planuję, nie zakładam bo życie weryfikuje plany. Znając życie pewnie nie będzie mi się chciało ciągle wstawać do malucha i też wyląduje z nami w łóżku, ale co będzie to będzie.

Może ktoś odbierze wspólne spanie jako rodzaj zboczenia (lub w lżejszej wersji- nietaktownego zachowania w pewnym wieku) ale ja lubię spać z Synem. I pewnie jak będzie do nas w nocy później przychodził to go nie będę odprowadzać jak nie będzie chciał. Dziecko ma swoje prawa a ja wykorzystuję każdą chwilę czułości, przytulania i całusów bo wiem, że przyjdzie czas gdy się zacznie mnie wstydzić. 

Rodzice boją się brać dziecko do siebie z uwagi na to, że maluch się nie wyniesie przed 18 od nich z łóżka. Da się to przeprowadzić wcześniej tylko trzeba złapać odpowiedni moment tak jak u nas. Obserwować dziecko i iść za nim będąc jednocześnie konsekwentnym. Niby wyjątków nie powinno się robić ale ja czasem robię- Syn śpi u nas gdy jest chory, ostatnio coś mu się śniło, jęczał i płakał więc go wzięliśmy, czasem jestem tak zmęczona, że mu odpuszczam spanie u siebie.

Co-sleeping? Jak dla mnie, wielkiego śpiocha i wygodnickiej- wielkie TAK :-)


Dobrej Nocki :-)

niedziela, 16 marca 2014

Co u nas?

Trochę czasu nie pisałam bo wieczorami jestem już tak padnięta, że nawet komputera nie odpalam (co u mnie jest rzeczą niezwykłą).
Od jakiegoś tygodnia gdy przychodzi godzina 17-18 ja mam dość swojego kochanego Syna, jego zabawek, zwierzyńca i nawet telewizora. Zszyłabym się w cichym kąciku by odpocząć ale przy dwulatku to niemożliwe (zwłaszcza takim, który wyje pod drzwiami bo mama chce poleżeć bez niego i nawet przekupienie czekoladką nie działa). Jestem totalnie bez życia, głowa pęka a Syn akurat wtedy potrzebuje mnie do zabawy. Nie ojca- mnie.
Do tego mdłości- mam je dopiero od dwóch dni a już boję się kolejnego poranka. Tak się złożyło, że muszę przyjmować tabletkę godzinę przed śniadaniem ale wczoraj i dziś to było niemożliwe. Musiałam zjeść kromkę chleba z masłem by je zagłuszyć i usunąć. Dopiero ok południa zaczynam w miarę normalnie funkcjonować. Do tego zaczyna mi śmierdzieć jedzenie. Dziś robiłam jajecznicę dla Chłopaków i musiałam zatykać nos bo tak mi przeszkadzała.
Już czuję, że ta ciążą będzie inna- przy Pierworodnym praktycznie nic mi nie dolegało (poza wyczulonym węchem, jednorazowymi mdłościami i cukrzycą ciążową) a teraz się zaczyna...i rzecz nadzwyczajna- nie ciągnie mnie do słodkiego. Kto mnie zna ten wie, że ja słodyczom nie potrafiłam się oprzeć a teraz owszem zjem ale jakoś bez szczególnej rewelacji. 
 
Afera przeszła sterylizację w piątek. Siedziała zmarnowana do soboty, ja w stresie dwa razy z nią byłam wczoraj u weterynarza. Dobrze, że to tylko 3min drogi od nas :-) Na szczęście okazało się, że to wszystko w normie- Afera jest po prostu młoda i filigranowa i dlatego nie bardzo zniosła operację. Dziś już czuła się lepiej, zjadła, nastawiała uszy gdy T. czymś szeleścił. 

Do tego Syn przechodzi bunt dwulatka ale to się nadaje na oddzielny post.

23 a mi wróciły mdłości...chyba za dużo zjadłam na kolację...
Dobrej nocy.

środa, 5 marca 2014

Dwie kreski

Jak się mogliście domyślić z wcześniejszych postów staraliśmy się z M. o drugiego malucha.
3 dni temu nie wytrzymałam i zrobiłam test. Druga kreseczka była delikatna i prawie niewidoczna. Ja ją widziałam ale Mąż nie.
Więc dziś (jako że wypadał mi pierwszy dzień miesiączki) test powtórzyłam.
I zobaczyłam upragnione dwie piękne kreseczki. Tak wyraźne, że Mąż nie miał żadnych wątpliwości :-) 
Cieszę się ogromnie :-) Radość jest taka sama jak przy pierwszej ciąży :-) 
Trochę się boję jak sobie poradzę bo T. jest wymagającym dzieckiem a i Maluszek też będzie miał swoje potrzeby, będzie dwa razy więcej roboty ale i dwa razy więcej powodów do radości :-) 
Na razie cieszę się ostrożnie- muszę iść do lekarza, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku.
Nosi mnie z tej radości :-) Nie mogę przestać myśleć o mojej Kruszynce.
 I modlić się też nie umiem przestać...
Trzymajcie za nas kciuki :-) 
Na razie mam niewiele objawów typowych w ciąży. Brzuch mnie pobolewa (zwłaszcza jak się zdenerwuję) i mam omamy węchowe :-) Wczoraj podsmażając kopytka czułam wanilię, przy czytaniu książki to samo :-) 
Przy Pierworodnym odrzucał mnie zapach wszelkiej chemii (proszków, płynów etc.), teraz wanilia...może to na dziewczynkę? Heheh głupie zabobony :-)
Grunt, żeby Maluch był zdrowy, z każdej płci się będę cieszyć.
Chociaż chwilami marzy mi się strojenie córeczki w sukienki i opaski na głowę...
Ale co Bóg da to się będzie kochało :-) 


Wiecie co? Oszalałam :-)
Ciąża to nie tyko stan ciała ale chyba przede wszystkim- umysłu :-) 
Pozdrawiam Was ciepło :-)