Pomagaj z Szymonem!

Pomagaj z Szymonem!

sobota, 21 grudnia 2013

Wpadłam na chwilkę...

Prawie miesiąc mnie nie było. Trochę długo ale byłam zajęta innymi sprawami.
Wróciłam do czytania książek. Kiedyś (tak do liceum) połkałam wręcz książki, jedna tygodniowo to niezbędne minimum. Potem dostałam komputer, internet, doszła nauka do matury, studia i tak jakoś przestałam czytać. Czytałam ale tyle co nic (jedna miesięcznie to max). Teraz się zebrałam i się zapisałam do biblioteki. Mam w swojej wsi bibliotekę gminną na szczęście :-) Przez ostatni miesiąc przeczytałam 3 książki. Mąż się ze mnie śmiał bo jedną książkę potrafię przeczytać w dwa wieczory (a potem w dzień jestem niewyspana ale coś za coś :-) ) i wreszcie mam swoją odskocznię od codzienności. Taką, która jest zawsze pod ręką i nie wymaga nakładów finansowych (co najwyżej fizycznych bo jednak kawałek trzeba przejść do biblioteki). Na razie na warsztacie mam Robina Cooka. Na święta zamówiłam sobie Jespera Juula "Twoje kompetentne dziecko" od Mikołaja coby trochę się podszkolić w tym temacie :-) Mama obiecała na urodziny mi kupić książkę tego samego autora "Nie z miłości. Mądrzy rodzice- silne dzieci." 
Wspominałam, że lubię czytać?
Książki też lubię kupować :-) Tylko niestety sa drogie :-( 
Ale znalazłam fajny sklep http://www.taniaksiazka.pl/ gdzie są niesamowite promocje :-) 
Znalazłam przeceny z 35 na 9 zł... raj dla czytelnika :-) 

Wiecie czy gdzieś można kupić cierpliwość i spokój? Z chęcią kupiłabym z dwa worki.
Kiedyś byłam baardzo spokojna i cierpliwa. Z nieustającą cierpliwością uczyłam psa komend i pożądanych zachowań a teraz nie wiem co się ze mną dzieje...kot za niedługo to chyba zacznie się mnie bać (rozrabia więcej niż Syn więc krzyczę i się wkurzam), Syn też chwilami działa mi na nerwy (zwłaszcza stojąc na podwórku z 5 min w jednym miejscu w największy wiatr) o Mężu to chyba nie wspomnę (chociaż on stara się nie dokładać mi nerwów)... największe fory ma Sara (staruszce wszystko wybaczę).
Te nerwy to chyba z tego, że chcę wszystko  szybko zrobić a z Małym często nie wychodzi (pobaw się ze mną mamusiu, mamusiu pomogę ci, oj rozlało/wysypało się)...
Kupię choć z worek...

piątek, 29 listopada 2013

Kocio-psia komitywa.

Uczciwość psa sprawdziła się w przypadku świeżutkiego fileta z kurczaka ale nie zadziałała w przypadku czerstwych bułek.
Tak to nie żart. Ale od początku...

Ile czasu potrzebuje mały ale zadziorny kociak aby przekonać do siebie 9-letnią sukę, która koty to raczej lubi poganiać niż się z nimi bawić? 
Miesiąc.
 Dokładnie po miesiącu zauważyłam pierwsze pozytywne oznaki zainteresowania kotem. Wcześniej kontakty były na zasadzie "odczep się kocie" i "wypiję twoje mleko". Po miesiącu Sara zrozumiała, że kocie miski są kocie a ona ma swoje (choć dzielą się jedną z wodą -a i tak wystawa misek jest imponująca). I, ż kot wcale nie zabierze jej jedzenia.
Z czasem kot coraz śmielej sobie poczyniał.
Np. podjeżdżała schowana za kartonem do psa by potem wskoczyć nagle na łeb i uciec.
Teraz bawią się (40kg pies i ok 1 kg kot) razem jak starzy kumple. 
Afera rzuca się na psa, jeździ na jego ogonie, ociera się o pysk  a pies kłania się zachęcając od zabawy, zabawnie burczy, podskakuje i trąca łapą. 
Sara jest przy tym delikatna, kot niekoniecznie.
Zabawnie razem wyglądają.

Co do bułek...
Mąż ostatnio przyuważył, że Afera wyciągała czerstwe bułki (nieopatrznie zostawionych na blacie) z woreczków i strącała na podłogę dla psa. A sama bawiła się workami.
Tym sposobem pies nie pogardził 6 bułkami (doprawdy nie wiem dlaczego psu wydały się atrakcyjne bułki a nie świeżutki surowy filet <notka wstecz>) a kot miał zabawkę.
I podlizał się psu.
Zapomniałam dodać, że kot ma fioła na punkcie rurek do napojów. Jak tylko widzi na stole to nie spocznie dopóki jej nie zdobędzie. 
No ale w sumie kręcą ją też piłki, bombki, jabłka na choinkę (dorwała się do zazwyczaj zamkniętej garderoby), sznurki i wszystko, co się rusza, toczy a jak hałasuje i świeci to już kot nie odpuści.
Mam cyrk na kółkach i troje dzieci do pilnowania :-) 
Dobrze, że z tej trójki pies jest najcierpliwszy (potrafi długo nie upominać się o śniadanie pomimo natury łakomczucha) bo Syn to zależy kiedy. A kot to w gorącej wodzie kąpany (jedzenie musi być na wczoraj bo szkód narobi), potraf się tak plątać pod nogami, że człowiek dla świętego spokoju da jej to, co chce.
Każdy ma swój charakter, swoje humory i potrzeby a ty Matko panuj nad wszystkim i zaspokajaj potrzeby innych...ale przynajmniej więcej osób i futra do kochania :-)

niedziela, 17 listopada 2013

Dlaczego?


Rozmawiałam niedawno z koleżanką, która ma małego synka. 
Niestety Maluch potrzebuje ciągłej opieki, rehabilitacji i leczenia. 
Zapytała mnie dlaczego akurat ta choroba, te nieszczęścia musiały spotkać jej Syna nie np. mojego? Że wielu jej znajomych ma zdrowe dzieci a jej akurat musiało „trafić” się chore dziecko. Dlaczego ją to spotkało? Ją, jej męża i wyczekiwanego Syna…
Niestety nie potrafiłam jej odpowiedzieć. 
Bo co mogę powiedzieć jej ja- matka zdrowego dziecka? 
Żadne słowa nie są dobrą odpowiedzią…poczułam się winna posiadania zdrowego dziecka.  
Ale w zasadzie dlaczego? Przecież to nie ode mnie zależy (chociaż w pewnym sensie też- mój styl życia, odżywiania się, niepalenie papierosów i abstynencja w ciąży, predyspozycje genetyczne ma jakiś tam % wpływu na zdrowie dziecka), nie ja decyduję kto konkretny ma zachorować, czyje dziecko ma cierpieć…
Ja też nie rozumiem dlaczego dzieci chorują na nowotwory, choroby, które wyniszczają i powodują cierpienie…Choć wiem po co istnieje ból i cierpienie (bez nich nie znalibyśmy odczucia radości i szczęścia) to jednak nigdy nie pojmę dlaczego Bóg pozwala na cierpienie fizyczne i psychiczne dzieci.
Wydaje mi się, że jestem silną kobietą to jednak w zetknięciu z dziecięcym cierpieniem jestem totalnie rozbita…Dorosły rozumie dlaczego trzeba się poddać bolesnym zabiegom a dziecko? Wie tylko tyle, że je boli i dorośli ten ból zadają…
Jestem kompletnie nieodporna na ból i cierpienie dziecka. Nasiliło mi się to dopiero w ciąży, wcześniej owszem szkoda mi było chorych dzieci ale od kiedy zostałam matką wystarczy krótki spot a mi łzy stają w oczach.
Ale dość tej dygresji…
Dlaczego niektóre dzieci chorują a inne nie?
Dlaczego niektórym ludziom wiedzie się dobrze i spokojnie a inni cierpią, błądzą?
Dlaczego? Czy to ma być nauczka dla ludzi? Tylko czemu kosztem dzieci…

 źródło: http://th.interia.pl/11,b4d7bf4bf3125409/dziecko.jpg

niedziela, 10 listopada 2013

Czasem jest taki dzień...

że mam ochotę by skończył się jak najszybciej.
Dzisiejszy do takiego należał chociaż się nie zapowiadał.
Wstaliśmy o 9.30 i to ledwo bo Synowi wcale się ruszać, z ciepłego łóżka i cycem w buzi, nie chciało. No ale mus to mus (sprawa jedna- siku mi się chciało, po drugie zwierzyniec nakarmić i psa na siku wypuścić) więc był płacz i marudzenie. Przeszło szybko jak kot przybiegł do łóżka i zaczął się o T. ocierać i mruczeć (rano ma takie fazy bo przez resztę dnia raczej się nie zbliża do niego- chyba że Syn je albo bawi się z Synem autami, czasem Syn ją dopadnie i nosi).
Wychodząc z sypialni zauważyłam, że kot wcale taki głodny już nie jest (pomimo głośnych manifestacji) , ponieważ poczęstowała się filetem wyciągniętym z garnka przykrytym talerzem! Na szczęście mała złodziejka była na tyle łaskawa, że 1,5 fileta zostawiła na podłodze cobyśmy mieli coś na obiad a podjadła trochę połówkę. Za karę Afera nie dostała rano saszetki a Sara (psisko wagi słusznej :-) ) w nagrodę, że nie ruszyła (nic a nic, potem tylko podłogę po filecie lizała) dostała nadgryzionego fileta na śniadanie. Jestem pod wrażeniem sprytu kota i uczciwości psa.
Potem Synu bawił się grzecznie ale mnie pomimo to poziom frustracji rósł. 
Ugotowałam kaszę mannę na śniadanie- taka gęsta, że łyżka stała (ale zjediśmy).
Ugotowałam zupę dyniową- masakra, bez smaku, kit. Pies jutro zje.
Ciasto dyniowe zrobiłam nawet (tak Syn się bawił fajnie, nie obylo się co prawda bez "drobnej" pomocy w sypaniu mąki łącznie z próbowaniem jej)- wyrosło ale czy smaczne nie wiem bo nie próbowałam.
Obiad za to wyszedł całkiem całkiem. Mąż wrócił z pracy. 
Potem nie wiem co się stało, kiedy i gdzie. T. zaczął płakać i się awanturować nie wiadomo o co (znaczy on wiedział- ja nie). Pomyslałam, że może śpiący więc go połozyłam do łóżeczka to jeszcze większy bunt i wrzask. Moja irytacja przerosła mnie samą i zostawiłam go samego w pokoju żeby się wypłakał. Męża towarzystwa sobie nie życzył i je olał więc On też go olał i pojechał do rodziców (znaczy musiał tylko szkoda, że w takim momencie). Mi na szczęście przeszło i udało się uspokoić Pierworodnego. Pobawiliśmy się chwilę, chciał bajkę więc mu włączyłam i sobie poszłam do sypialni. Zamknęłam drzwi i marzyłam, żeby się zdrzemnąć ale jak tu spać mając dziecko za ścianą i 10min dla siebie (tyle trwała bajka)? Popłakałam się z tego wszytkiego.
Przyjechał Mężu i zaproponował wycieczkę do mojej mamy na kawę. Po tygodniu siedzenia z dzieckiem w 4 ścianach mózg mi zaczła szaleć, Synowi także. W drodze T. się przespał i humor mu potem dopisywał. Mi też się poprawił. Poza tym przyjechał mój tata z bratem zza granicy więc już całkiem stres mi odpuścił :-) Jutro jedziemy na cały dzień do nich a ja z Mężem mam plan jechać na zakupy. 
T. ma jeszcze krostki, w sumie już prawie same strupki, może jeszcze za wcześnie na wychodznie z domu ale ja już mam dość siedzenia w domu. Nie gorączkuje, nic mu nie dolega więc jedziemy. No i to tylko do rodziców (na czas zakupów dla naszego zdrowia psychocznego zostanie u nich). 
Ale od poniedziałku chyba zaczniemy wychodzić na krótkie spacery bo w domu oszaleć można...

poniedziałek, 4 listopada 2013

Moje prywatne ospa party

T. ma ospę.
Gdzie się zaraził? 
Nie wiem. 
Być może (raczej z 90% prawdopodobieństwem), że na pogotowiu kiedy wymiotował i się zachłysnął. Był osłabiony więc go wirus łapną. 

Standardowe 2 tygodnie wylęgania się choroby i w sobotę 2 listopada dostał jedną krostkę na pupie więc zrzuciłam winę na pieluchy. Wieczorem byliśmy u siostry Męża i tam napaśli go czipsami (ja nie daję mu czipsów ale tam stały na wierzchu więc jak ja nie patrzyłam to sam sobie cwaniak mały brał). W niedzielę krostek było więcej więc zrzuciłam winę na smakowite chemią czipsy (mmm ja je uwielbiam...czuję się nawet od nich uzależniona, ale staram się nie jeść, średnio raz-dwa razy w miesiącu muszę zjeść, po prostu muszę. A jem jak Synuś śpi, żeby go nie uczyć jedzenia niezdrowego żarcia- logika matki :-) zamiast nie jeść w ogóle to je jak syn nie widzi :-) )

A teraz to lekka masakra- na buzi z 5, pojedyncze na głowie, na plecach, brzuszku, na pupie horror, nawet jedna na klejnotach mu się zrobiła.
Odpukać w niemalowane, że nie ma gorączki, dobrze się czuje, ma apetyt i chyba nawet go nie swędzi.

A tak się bałam, żeby wtedy na pogotowiu czegoś nie złapał...
I nawet rozważałam szczepienie przeciwko ospie.
A teraz już nie muszę.
Idąc za modą powinnam zorganizować swoje prywatne ospa party coby dać możliwość zachorowania innym dzieciakom.
Ale ja nie chcę by inne dzieci zachorowały więc nie będę tak wspaniałego przyjęcia organizować.
Zresztą po moim kierunku studiów to wstyd byłoby narażać innych na zachorowanie bo popisałabym się tylko brakiem elementarnej wiedzy i głupotą.

Najbardziej mi wstyd i głupio wobec koleżanki, u której wczoraj byliśmy na chwilę. Ma dwójkę dzieciaków (jedno trzyletnie a drugie trzymiesięczne), starsza zaszczepiona ale o małego się boję...wstyd mi bo wiedziałam, że Syn ma wysypkę a mimo to pojechaliśmy tam. Ale nie miałam zielonego pojęcia, że to ospa...
Rodzice wszystkich dzieciaków, z którymi mieliśmy styczność obdzwonieni i pozostaje mieć nadzieję, że nikt więcej nie zachoruje.
Podobno dawno nie było przypadków ospy (pediatra tak powiedziała) i musiała zgłosić fakt zachorowania do sanepidu.
A T. wygląda jak dalmatyńczyk- czerwone krosty przykryte białą maścią. Ja też wyglądam jak chora bo jestem cała w maści :-)
Ale przetrwamy dwutygodniową kwarantannę w domu...
jakoś.
Będę musiała wykazać wielką pomysłowością w wymyślaniu zabaw i cierpliwością dla rozrabiaki.


czwartek, 31 października 2013

Halloween

Dziś Halloween. Coraz więcej ludzi dorosłych a także niestety dzieci dają się wciągać w to "święto". 
Uważam, że zanim zacznie się coś świętować przydałoby się poznać genezę tej okazji..

Dlatego przedstawię Wam garść informacji na temat tego, wątpliwego, święta:
1. Dokładna geneza powstania Halloween nie jest znana. Jedna teoria mówi, że może ono się wywodzić z rzymskiego święta na cześć bóstwa i nasion. Druga wskazuje na celtyckie korzenie Halloween. 31 października Celtowie świętowali Samhain: żegnali lato, witali zimę i obchodzili święto zmarłych. Celtyccy kapłani (druidzi) wierzyli, że noc z 31 października na 1 listopada (czyli koniec i początek roku wg ich kalendarza) jest magiczna. Tej nocy granica pomiędzy światem żywych i zmarłych jest najcieńsza i duchom łatwiej jest przeniknąć do naszego świata. 
Warto wspomnieć, że Samhain to pogański bożek śmierci, okultyści na jego cześć, poza różnymi rytuałami, składali także krwawe ofiary z ludzi (dorosłych i dzieci). Założyciel kościoła szatana i jednoczesne twórca biblii szatana Anton La Vey pisze, że „Halloween jest najważniejszym dniem w roku Kościoła szatana.”

2.  Jack-o'-lantern czyli wydrążona dynia.
W starożytności wydrążona i podświetlona dynia umieszczona koło domu oznaczała, że jego mieszkańcy czczą szatana i należą im się względy demonów. Dziś to symbol potępionych dusz. 

3. Przebieranie się za straszydła, kościotrupy i inne strachy.
Celtowie wierzyli, że tej nocy po ziemi kręciły się duchy a wkładanie czarnego lub przerażającego stroju miało za zadanie przekonać duchy, że jest się jednym z nich. Zły duch miał zostawić takiego człowieka w spokoju.

4. Cukierek albo psikus.
W amerykańskiej wersji dzieci chodzą od domu do domu i proszą o cukierki w przeciwnym razie napsocą. Druidzi także chodzili od zamku do zamku i prosili o poczęstunek. Jednak im nie chodziło o łakocie ale o młodą dziewczynę, którą palono na stosie w ofierze szatanowi. Jeśli dostali, co chcieli w podzięce zapalali świecę zrobioną z ludzkiego tłuszczu i umieszczali w wyrzeźbionej głowie. Miało to chronić przed śmiercią domowników "z rąk" demona. W przypadku nie otrzymania podarunku znaczyli drzwi takiego domu aby demony i szatan mogły w najbliższą noc kogoś zabić (co zdarzało się bardzo często).

A oto uroczy wierszyk jaki dzieci mówią chodząc od domu do domu:

Duchy, zjawy i upiory,
Diabły, strzygi, inne zmory,
Dzisiaj ze swych grobów wstają
i do Twoich drzwi pukają,
Jeśli nie chcesz ich się bać,
Musisz im cukierka dać.(...) 

5. Wyśmiewanie święta Wszystkich Świętych
 Przytoczę słowa profesora Stanisława Krajskiego: „Już w czasach średniowiecza czarownicy i czarownice kultywowali praktyki Halloween. Nazywano go Nocą Czarów. Diabeł i jego naśladowcy mogli zebrać się razem, by w przeciwieństwie do Kościoła katolickiego, w którym obchodzono 1 listopada jako dzień Wszystkich Świętych, wyśmiewać się z tego przez uprawianie swoich praktyk (…).

Chyba jest jasne, że jestem zdeklarowaną przeciwniczką tego pseudoświęta? Święta, które promuje zło, czarną magię, wyśmiewa śmierć. Święta, które ma niejasną i raczej mroczną historię. Święta, podczas którego odnotowuje się więcej brutalnych przestępstw. 
Jestem przeciw także z powodu swojej wiary- jestem katoliczką, żaden to sekret. Od niedawna stałam się bardziej religijna niż wcześniej. Staram się czytać różne rzeczy i dlatego jestem świadoma zagrożeń jakie niesie ze sobą magia, okultyzm, szatan. Zagrożeń jakie czyhają na dorosłego, nie mówiąc o podatnym na wpływy dziecku. Nie chcę aby mój syn brał udział w wątpliwych niby niewinnych zabawach przy okazji Halloween. Droga do duszy dziecka jest prosta. 

Do napisania posta skłoniła mnie wypowiedź pewnej mamy na FB, która napisała (cytuję): " błagam cie kobieto.... hello kitty i kucyki pony to też wytwór szatana... no tak lepiej w halloween isc do koscioła posłuchac co ma do powiedzenia kolejny pedofil". 
Czy da się to jakoś skomentować? Czy jest sens przekonywać taką osobę o zagrożeniach wynikających z poddawania się okultystycznym praktykom skoro nie potrafi czytać ze zrozumieniem tylko czyta (najpewniej) same nagłówki bez wgłębienia się w daną tematykę. Bo zamiast poczytać szerzej na temat stanowiska kościoła o różnych rzeczach woli bazować na ochłapach rzuconych przez media mających za zadanie (nie zawsze!) wywołać sensację. Podobnie z księżmi-pedofilami. Czytałam, że odsetek księży z takimi skłonnościami jest niższy w porównaniu do innych zawodów. No ale nie o tym ten post!
Przemyślenia i decyzję o obchodzeniu Halloween zostawię Wam. 
Podzielcie się ze mną tym :-) 

Podczas pisania korzystałam z:
 http://www.traditia.fora.pl/szatan-nie-umarl-ezoteryka-okultyzm-balwochwalstwo,44/o-halloween,5096.html
http://www.ceszke.pl/
http://www.traditia.fora.pl/szatan-nie-umarl-ezoteryka-okultyzm-balwochwalstwo,44/halloween-jako-celebracja-okultyzmu-i-satanizmu,1005.html
http://pl.wikipedia.org/wiki/Halloween
http://www.naszdziennik.pl/mysl/58238,halloween-czas-dla-zlych-duchow.html

wtorek, 22 października 2013

Odstawienie od piersi



Od początku października T. jest bez piersi w dzień.
Myślimy z Mężem o drugim dzieciątku dlatego wolę najpierw spokojnie małego odstawić a potem trochę się zregenerować i wtedy się starać.
 Pierwszy dzień przed drzemką był koszmarny. Najpierw poczytaliśmy, potem się poprzytulaliśmy aż w końcu włożyłam go do łóżeczka  i się zaczęło. Nie płakał on wył...cichutko do poduszki a mi po 5min łzy w oczach stanęły, serce drżało...i już już miałam się złamać, ale pomyślałam, że muszę być konsekwentna. Trzymałam Małego za rękę, głaskałam w tle kołysanki i po pół godziny usnął.
Za to wieczorem po kąpieli (tak jak było obiecane) dostał cyca to dopadł, tak szybko ssał, że szybciej niż zazwyczaj, najadł się i nie miał siły ciągać :-)
Zostawiłam na razie karmienie wieczorne, nocne i poranne.
Nie chcę go nagle odstawiać. Poza tym nie czuję się na razie na siłach, żeby całkiem go odstawić. Nie ukrywam, że serce boli jak mały prosi o cyca w dzień a ja mu nie daję, na szczęście (tfu tfu) nie dopomina się już za często. Jak chce pierś to najpierw mu tłumaczę jak się umawialiśmy, mówię kiedy dostanie i proponuję mu przytulenie lub wymyślam tysiąc zabaw i zajęć. Dziś nie dał się zająć niczym ale wypił mleko ze szklanki. I tego chyba mu się chciało :-)
Planuję całkowicie zrezygnować z karmienia w okolicach drugich urodzin. Planu i pomysłu na to jeszcze nie mam. I sił. Bo trzeba mieć dużo siły i samozaparcia w odzwyczajaniu dziecka od czegokolwiek (a mając piersi zawsze "pod ręką" jest jeszcze trudniej). Jestem pewna, że gdyby nie pomysł o drugim dziecku długo bym jeszcze karmiła.
Wiem, że można karmić będąc w ciąży i potem dwójkę na raz ale boję się sytuacji gdybym musiała (oby nie!) znaleźć się w szpitalu a Mały zostałby w domu bez mamy i cyca. Byłby sajgon. No i nie wiadomo jak się sytuacja potoczy. Dlatego wolę go zawczasu odstawić niż, żeby potem miał poczucie że to rodzeństwo zabrało mu coś co kocha (czytaj: pierś).

A może Wy macie jakiś plan na odstawienie dziecka?
Zabrać od razu na raz czy może eliminować po kolei karmienia- np. najpierw nocne, potem poranne a na końcu wieczorne?

niedziela, 20 października 2013

Walki ciąg dalszy

Wczoraj po 10 Syn już poczuł się na tyle dobrze, że się bawił. W miarę dobrym humorze wytrzymał do wieczora, nawet jadł chętnie tylko na kąpiel nie miał ochoty.
O 23 powtórka z rozrywki (z wersją 1 i 2). Efekt: brudne łóżeczko i szafa.
Dziś pobudka o 6, potem o 7 i już koniec spania. Dupsko odparzone (przez biegunkę), gardło podrażnione (wymioty) ale Mody o dziwo w dobrym humorze. Przespał się o 10, potem padł o 13 na moich rękach. O 15 się obudził, zaczęłam go przewijać a on w tym momencie zaczął wymiotować. Na leżąco. Więc ja automatycznie podniosłam go do góry a on się zachłysnął wymiocinami. 
Widziałam jak mój Syn dusi się, nie da rady złapać oddechu a moja cała wiedza na temat ratownictwa gdzieś się ulotniła...jego przerażone wytrzeszczone oczy, czerwona twarz w grymasie bólu i strachu będzie mnie długo prześladowała...po krótkiej chwili (maks minucie ale dla mnie trwało to wieki), po odwróceniu go twarzą do ziemi złapał oddech...jego płacz, wręcz wycie trwało dobrą godzinę...
Potem pojechaliśmy na pogotowie (bo bałam się zachłystowego zapalenia płuc) na szczęście wszystko ok, dostaliśmy listę leków do wykupienia i skierowanie do szpitala na wszelki wypadek a w poniedziałek do rodzinnego na kontrolę. 
Teraz Synuś śpi a ja dziękuję Bogu, że przeżył. Bo było blisko...bardzo blisko...chyba w nocy nie zmrużę oka bo będę czuwać....
Boże daj mi siłę by to wszystko przetrwać...daj zdrowie dla mojego Synka...

piątek, 18 października 2013

Wieści z frontu...

chorobowego niestety :-(
4.30 Młodego mdli i rzyga na poduszkę, którą wspólnie dzielimy
Alarm na pokładzie, Mąż obudzony przyniósł ręczniki i już wiemy, że po spaniu. Mały na przemian wymiotuje, marudzi, płacze, śpi i ssie pierś. 
Mąż 5.30 jedzie do pracy a ja zostaję sama na polu bitwy. Dobrze, że zdążyłam zwierzyniec nakarmić (plułam sobie w brodę, że sama nie zjadłam bo śniadanie dane mi było o 10 zjeść dopiero). 
Wymioty i płacz trwały do 10 (z przerwami na oglądanie bajek ale koniecznie na moich kolanach) potem mały jakby nigdy nic zabrudził pieluchę i poprosił o mniamu więc dostał jabłko. I poleciał się bawić. Gotowałam ryż a on płacze, że mniamu i mniamu. Ugotował się ufff...uratowana? A skąd- nie chce i już. 
Ale przezorna matka wstawiła w międzyczasie marchewkę i ziemniaka. Marchewce Synu nie dał się dogotować i zjadł 3 na miejscu. Półtwarde. Potem dojadł ziemniakiem i się najadł.
Teraz śpi a ja kawę piję i się relaksuję. A bałagan radośnie rozgaszcza się w kątach. 
Huk z nim. Przyjedzie Mąż to się jakos wspólnie ogarnie bo ja jestem wykończona.
Czasem się wkurzam, że jestem na wychowawczym (ze względu na finanse) ale w takich sytuacjach chwalę sobie takie rozwiązanie. Zawsze chwalę (być zawsze przy dziecku, obserwować jak rośnie, rozwija sie i uczy to bezcenne doświadczenie) ale w trakcie choroby jestem spokojna bo nie denerwuję się czy mnie zwolnią bo przyniosę L4, nie myślę co o mnie sądzi pracodawca. 
Choroba dziecka to najgorsza rzecz jaka się może przydarzyć. Po stokroć wolę być chorą ja niż Syn. 
Ale tfu tfu!
Wyganiam już to choróbsko z domu. Sio!

czwartek, 17 października 2013

Jestem Bogiem czyli magia Magika

"Jestem Bogiem
Uświadom to sobie sobie
Ty też jesteś Bogiem
Tylko wyobraź to sobie sobie"

W związku z obejrzanym wczoraj filmem "Jestem Bogiem" chodzi za mną ten kawałek. I pewnie pochodzi z kilka dni. Bo ja tam mam, że jak coś mi wlezie do głowy to posiedzi tam trochę czasu.
Kiedyś, gdy miałam lat naście, słuchałam namiętnie Paktofoniki i innych składów hiphopowych. Byłam wciągnięta na maksa w ten klimat potem jakoś troszkę oddaliłam się od niego. Ale raz na jakiś czas dostaję etapu na słuchanie hip hopu (chociaż przeważnie nie słucham muzyki w domu) i z dzień-dwa słucham. I przypominam sobie te lata szalone, beztroskie. I myślę o tym jak szybko to minęło (nie żałuję wczesnego zamążpójścia ani urodzenia dziecka), raczej pojawia się nostalgia za utraconymi na zawsze, wolnymi od trosk, chwilami. Chociaż piosenki PFK, Magika i innych otworzyły mi oczy na problemy z jakimi borykają się ludzie i, że życie wcale nie zawsze jest kolorowe. Mogę ze śmiałością powiedzieć, że hip hop po części mnie ukształtował (w zasadzie jak wszystko, co nas w życiu spotyka).
Magik był osobą niezwykłą i utalentowaną, miał w głosie magię, która przyciągała i te oczy...jak dla mnie przeraźliwie smutne (przynajmniej na tych zdjęciach, które dane było mi oglądać). Przyciąga mnie do tej pory...
Nie wiem czy rodzice mieli świadomość tego, co słucham. Mama czasem zwracała uwagę na dużą liczbę przekleństw ale nic poza tym. 
Ja postaram się nie wtrącać w upodobania i gusty mojego syna ale interesować się tym czym się interesuje on. Co mi z tego wyjdzie? Na razie
"Łapię chwile ulotne jak ulotka
Ulotne chwile łapię jak fotka"
i cieszę się dniem dzisiejszym :-)

PS. Zacytowane fragmenty pochodzą z repertuaru Paktofoniki
album: Kinematografia

sobota, 12 października 2013

Konkursowe macierzyństwo.

Wzięłam udział w konkursie Zaradnych Matek. Pod artykułem porównującym macierzyństwo z trzech różnych światów- krajów trzeba było napisać czym dla mnie (nas kobiet) jest macierzyństwo, "sposoby" na wychowanie dzieci. Artykuł powstał na bazie książek "Bojowa pieśń tygrysicy" Amy Chua i "W Paryżu dzieci nie grymaszą" Pameli Druckerman. Zapowiadają się one ciekawie więc muszę je dodać do lektur do koniecznego przeczytania (muszę sobie gdzieś taka listę stworzyć bo ja dużo rzeczy chcę przeczytać a potem zapominam... :-( ). 

Czym jest dla mnie macierzyństwo?

Macierzyństwo, wg mnie, to fascynująca droga, długa i wyboista, ale fascynująca. Cudem jest uczestniczenie w rozwoju i wychowywaniu nowego małego człowieka. I choć bywa trudno bo zdarzają się różne problemy to nic bardziej nie nagradza naszego trudu jak uśmiech dziecka.
Nie jestem za wychowaniem bezstresowym, nie da się wychować dziecka bez stresu, ale jestem matką, która wczytuje się w sygnały wysyłane przez dziecko i, która, o ile to możliwe i nie jest wymyślną fanaberią, spełnia zachcianki dziecka (często łapię się na tym, że spełniłam każde jego życzenie ale w tej samej chwili dopadają mnie wątpliwości czy nie na za wiele mu pozwalam, czy w ten sposób nie wychowam człowieka, który zawsze dostaje co chce, często mam dylemat a na rozwiązanie jet sekunda bądź dwie).
Idę za każdym razem gdy Syn płacze (także w nocy), ale nie lecę gdy się przewróci (czekam na jego reakcję, jeśli płacze- przytulam, często właśnie nie płacze i to tez jest fajne). Pomimo, że Syn skończył już 21 miesięcy nadal karmię go piersią bo wiem, że tego kontaktu potrzebuje i nie słucham “mądrych rad”, że już za duży na ssanie (to mówi mama, która nie umie odebrać 3-letniemu dziecku smoczka) albo, że mój pokarm jest bezwartościowy. Nie słucham ich bo tylko ja i mój mąż wiemy, co jest najlepsze dla naszego dziecka.
Czytam porady i serwisy dotyczące wychowania i pielęgnacji dziecka. Ale zanim wcielę w życie muszę przemyśleć czy są zgodne z moimi przekonaniami, jak przyjmie je mój syn, czy mi się chce je wcielić w życie i je potem stosować. I tu wychodzi moje kolejne założenie- konsekwencja. Staram się być konsekwentna, jeśli ostrzegam syna, że za jakieś złe zachowanie trafi do kąta a on tego nie przestanie robić to tam trafia. Tłumaczę dlaczego tam siedzi, zostawiam (nawet jeśli płacze) na krótko (bo mi się serce kraje), wracam i znów mówię dlaczego został ukarany. Potem musi mnie przeprosić (ja jego też przepraszam jeśli zawiniłam) i tego kogoś komu zrobił krzywdę (nawet psa czy kota). I nie wypominam mu, że był niegrzeczny tylko chwalę, że przeprosił. Konsekwencja obejmuje także obietnice- jak coś obiecam to muszę to spełnić i kropka (dlatego rozsądnie obiecuję).
Nie staram się być Matką Idealną tylko Matką Dobrą dla swojego dziecka. Czasem jestem zmęczona, czasem mi się nic nie chce, czasem mam dość swojego kochanego syneczka- daję sobie do takich zachowań pełne prawo bo ja jestem tylko człowiekiem a on ma także tatę. Jak sobie odpocznę pomimo bałaganu w domu, wyjdę z psem choć na krótki spacer od razu jestem bardziej stęskniona i mi się więcej chce.
 Jestem Matką Szczęśliwą i Zadowoloną ze swojego życia. Lubię bawić się z moim synem i odkrywać świat. Pozwalam mu na rzeczy, na które moja mama mi nie pozwalała np. bawić się ciastem, taplać się w błocie (całościowo łącznie z głową i włosami) i ogólnie robić bałagan.
 Macierzyństwo to długa i wyboista, lecz dająca dużo szczęścia i miłości, droga. Zacytuję z internetu: Zawód Matki jest najlepiej opłacanym zawodem bo pensja jest wypłacana w czystej miłości”.
To jest mój pomysł na wychowanie- jasne zasady (czasem podlegające dyskusji i modyfikacjom), ogrom miłości i pełna akceptacja dziecka.

 http://www.zdjecia.biz.pl/zdjecie,macierzynstwo.php

czwartek, 10 października 2013

Liebster Blog Award

Mama (Nie)Idealna nominowała mnie do jakże zaszczytnego tytułu Ulubionego Bloga (czy coś w ten deseń :-) ). Podejmę wyzwanie. Zaczynam.

Zasady Liebster Blog Award:
"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę” Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

Oto pytania jakie otrzymałam:

1. Ulubiona zabawka Twojego dziecka ( ulubiona przez Ciebie nie przez dziecko)

Duży biały miś, którego Syn dostał od dziadka z okazji pierwszego Dnia Dziadka :-) I książki.

2. Najgłupsza zabawa z dzieckiem

Chowanie się pod kocem i wydawanie dźwięków różnych zwierząt...głupie ale rozśmiesza w najbardziej ponury i marudny humor :-) Oczywiście to matka się wydurnia :-)

3. Podaj przepis na swój ulubiony szybki obiad dla mamy i dziecka

Spaghetti- makaron 7 min, podsmażenie mięska ok 10min, odgrzanie sosu swojej roboty ze słoika (nie liczę czasu poświęconego na robienie go w ilościach hurtowych...) 3min i GOTOWE :-)

4. Jaką najdziwniejszą rzecz w życiu zrobiłaś?

Przyszłam do szkoły (czasy gimnazjalne...) przebrana za czarownicę na Pierwszy Dzień Wiosny. Był konkurs na najfajniejszy kostium tylko, że żadna z nas (mnie i 5 innych koleżanek) nie doczytałyśmy o przebraniu za wiosnę. Mam nawet zdjęcie- czarownica była ze mnie pierwsza klasa (małe dzieci przede mną uciekały :-) )- wiecie włosy na tapir, fioletowe oczy, pajęczyna na twarzy, podarte ciuchy...hehehe :-)

5. Miasto/blok czy wieś/dom?

Wieś i dom :-)

6.   Czy wierzysz, że zwykłe rzeczy, takie codziennego użytku, mogą przynosić szczęście albo pecha?

Generalnie nie wierzę, ale przywiązuję się do szczególnych, dla mnie, rzeczy i traktuję jako przynoszące szczęście.

7.  Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa, taka, którą pamiętasz do dziś i często do niej wracasz?

Dzieci z Bullerbyn- ze względu na sielskie dzieciństwo :-) I "O psie, który jeździł koleją" bo jam psiara i lubię takie historie. Zapomniałabym jeszcze o Ani z Zielonego Wzgórza, przeczytałam całą serię.

8. Co najbardziej cenisz w ludziach?

Stosunek do innych ludzi, zwierząt i przyrody. Wychodzę z założenia, że skoro kogoś lubią zwierzęta i on je lubi to nie może być złym człowiekiem. Także podejście do takich wartości jak: rodzina, życie i zdrowie. Nie lubię ludzi, którzy cenią kasę (jako wartość), nie szanują siebie, przedkładają znajomych nad rodzinę.

9. Czy mówisz co myślisz, czy myślisz co mówić?

Zależy w jakim towarzystwie- wśród rodziny i przyjaciół mówię, co myślę. Wśród obcych- myślę, co mówię.

10.Bez jakiego dobrodziejstwa technologii, które mają prawie wszyscy, mogłabyś się obejść?

Bez tych wszystkich wymyślnych, mało potrzebnych  i diabelnie drogich gadżetów. Mogę dodać też telewizor.
 
11. Czego zawsze chciałaś się nauczyć, a brakowało Ci czasu?

Kiedyś tak nie miałam, ale teraz chciałabym się nauczyć szyć. Ale trzeba posprzątać, uprać, uprasować, ugotować, ogarnąć psa i kota, zadbać o swoje, mężowskie i dziecięcia potrzeby. Jak już to wszystko zrobię- jest wieczór, chwilę odpocznę i już mi brakuje sił na zmagania z maszyną. Ale mam upatrzone materiały i mam plan uszycia chustek-bandanek pod szyję dla Syneczka. Wtedy wszytko będzie brudem obrastało... :-)

Do Liebster Blog Award nominuję:
http://ammniam.pl/
http://dzikuski.blogspot.com/
http://mpogodzinach.blogspot.com/
http://wyczekana.blogspot.com/
http://mamaczyta.pl/
http://kruszka.blox.pl/html
http://mamapogodzinach.blogspot.com/

A to moje pytania:
1.Jaki jest Twój najpiękniejszy moment w życiu?
 2. Kino czy teatr, książka czy telewizor?
3. Jaka książka najbardziej Tobą poruszyła/ wstrząsnęła?
4. Czy byłabyś w stanie poświęcić swoją pasję na rzecz drugiego człowieka?
5. Czy Twoje marzenie już się spełniło czy czeka na spełnienie?
6. Kto Cię inspiruje, daje kopa do działania?
7. Jakie jest Twoje ulubione zwierzę bądź roślina?
8. Dokąd chciałabyś najbardziej pojechać?
9. Czy jesteś szczęsliwa?
10. Jaki jest Twój ulubiony deser?
11. Napisz swoją myśl na temat świata, coś co chciałabyś przekazać światu.

wtorek, 8 października 2013

Zabawaki edukacyjne, multifunkcyjne...czyli jak wybierać zabawki i nie zwariować.

Nie wiem czy wszyscy rodzice tak mają czy tylko ja.
Przeraża mnie ilość zabawek dostępnych na rynku.
Może nie sama ilość, bardziej mnogość zabawek, które mają za zadanie "uczyć" nasze dzieci.
Napis "zabawka edukacyjna" wręcz wylewa się opakowań. Wszystkie one mają za zadanie nauczyć czegoś. Jestem na etapie 20-miesięcznego dziecka więc napiszę pod tym kątem czego moje dziecko ma nauczyć się korzystając z zabawek edukacyjnych:
- kolorów
- liczb (serio? na pewno dziecko zarówno 6-miesięczne jak i blisko dwuletnie o niczym innym nie marzy)
- kształtów (czy moje dziecko jest inne bo klocek w kształcie trójkąta usiłuje wepchnąć w dziurę w kształcie koła i nie pomagają tłumaczenia, pokazywanie gdzie jest właściwy otwór "on ma tam wejść i koniec")

O ile niektóre zabawki są pomysłowo i porządnie zrobione to jeszcze można im wybaczyć.
Ale niektóre wołają o pomstę do nieba.
Zbyt delikatne, nieestetycznie wykonane, niecertyfikowane materiały, "samobawiące".
Właśnie te "samobawiące" zabawki mnie irytują najbardziej (z serii: wciśnij i popatrz jak ładnie gram/migam). I jeszcze są ładnie nazwane: multifunkcyjne lub wielofunkcyjne (często grają, śpiewają, świecą, migają jednocześnie), interaktywne. Otwierając serwis aukcyjny w zakładce zabawki oczopląsu można dostać od tych nazw bo prawie wszystkie zabawki nazwane są mianem "edukacyjnych i wielofunkcyjnych" jakby zabawka nie mogła służyć wyłącznie do zabawy. Czy naprawdę dziecko potrzebuje kilkudziesięciu zabawek uczących je liczyć, literek, kolorów, kształtów? Najczęściej w rytm wkurzających (rodzica) melodyjek, których żadnym sposobem nie da się wyłączyć. A już porażką są zabawki, które same się włączają mając za zadanie zwrócić uwagę dziecka na siebie (czasem w środku nocy).
Syn ma dwie zabawki edukacyjne (kierownicę Vtech- przydaje się w aucie bo może kierować jak tata, i Uczony Warsztat z narzędziami z Fisher Price- dostał z okazji roczku, przez pół roku hit a teraz stoi i się kurzy) a reszta to maskotki i plastikowe auta.
Zgadnijcie czym najchętniej się bawi?
Autami.
Ma tira z naczepą z Wadera, lawetę, dwie koparki, traktor z przyczepką.
Nic nie gra, nic nie śpiewa, nic nie świeci a i tak moje dziecię potrafi bawi się nimi SAM nawet godzinę. I sam robi muzykę do tej zabawy :-) Bum bum i bziumm rządzi. 
Zapomniałabym o kartonach Tak, takich zwykłych szarych kartonach, które mój Syn traktuje jak garaż lub schowek na siebie (w zależności od nastroju). Jak do tego dodać kota, który włącza się do zabawy z Młodym (nawet autka sama łapą przesuwa!) to już przepis na zabawę genialną :-)
Żeby nie było, że Syn się tylko "męskimi" zabawkami bawi- odziedziczył po mnie lalkę....hehe...nosi ją, przytula, całuje :-) Raz nawet chciał nakarmić piersią (moją :-) ). Zresztą wszystkie zabawki lubi karmić- weźmie klocka/auto/misia, przyniesie do talerza i robi am mniam :-)

Kupując zabawki dla dziecka (Synowi w zasadzie nie kupujemy bo ma wystarczającą ilość a i tak baw się kilkoma, no chyba, że jest to autko za 5zł :-) ) zwracam uwagę na  to czym się dziecko interesuje, jakością zabawki (wykonaniem, estetyką, rodzajem zastosowane materiału), czy nie ma wkurzających melodyjek, krajem pochodzenia  no i ceną. Jak nie wiem co kupić to albo radzę się jego rodziców albo kupuję książkę. Uważam, że książka jest prezentem idealnym i zawsze się przyda. Jest ich ogrom na rynku i zawsze można coś znaleźć odpowiedniego i dla małego chłopca i dla większej dziewczynki :-) Nie można pomijać faktu, że czytanie książek rozwija wyobraźnię, wzbogaca słownictwo i uczy kultury. 
Nie zapomnę jak kiedyś kupiłam w prezencie gwiazdkowym książkę dla najmłodszej siostry Męża (miała wtedy jakieś 9 lat i niezbyt lubiła czytać). Jej mina zrzedła...dopóki nie otworzyła jej i nie odkryła, że tam jest mnóstwo ciekawostek o świecie, których nigdzie  nie znajdzie. Książka okazała się trafiona bo nawet teściowa z teściem siedzieli i czytali :-) 
Da się? Da się :-) 

Jeszcze słowo, a raczej obrazek, na temat znaku certyfikatu CE. Jak odróżnić europejski znak CE od chińskiego China Export:


A Wy na co zwracacie uwagę przy wyborze zabawki? Co Was najbardziej wkurza w zabawkach?

piątek, 27 września 2013

Teatr dla malucha

Byliście z dzieckiem w teatrze?
Ja nie mogłam się doczekać pierwszej wizyty, myślałam, że wybierzemy się jak Młody skończy 3 latka nie wcześniej. Bo wiadomo- w teatrze trzeba wysiedzieć na krzesłach, scena daleko. 

Ale wygrzebałam w internecie, że w Białostockim Teatrze Lalek (i już wiecie mniej więcej gdzie mieszkam :-) ) jest teatr da malucha przeznaczony dla dzieci od roku do 5 lat. Napaliłam się, wciągnęłam w swój pomysł Mamę (Nie)Idealną i ta dam! Dziś byłyśmy ze swoimi Synkami na przedstawieniu o Panu Brzuchatku, który zgubił apetyt.
 Jak dla mnie- rewelacja! Niziutka scena (niecały metr wysokości), siedzieliśmy na podłodze na poduszkach a buty zostały na zewnątrz. Aktorzy na wyciągnięcie ręki, rozmawiający z dzieciakami, włączający je do zabawy. Prosta krótka bajka. Syn był na początku lekko wystraszony, nawet popłakał cichutko ale przytuliłam go i wciągnął się w przedstawienie. Najbardziej spodobał mu się szczur mieszkający pod podłogą i pająk opuszczany z sufitu :-) Na koniec aktorzy pozwolili pogłaskać pająka i dać cześć dla Pana Brzuchatka. Mieli super kontakt z dziećmi. Na scenie tyle się działo, że moje Dziecię (podobnie jak Mamy (Nie)Idealnej ) stało z rozdziawioną buzią i próbowało ogarnąć to, co się dzieje :-)
Na pewno nie była to nasza ostatnia wizyta w teatrze.
Ba! Nie wiem skąd ale wynajdę kasę na częstsze wizyty (chyba rzucę jedzenie słodyczy i zacznę te kasę odkładać na bilety). Niby nie jest dużo 18zł z jedną osobę+ 18zł za dziecko ale jak się żyje z jednej wypłaty to każdy grosz się liczy.
Wolę sama czegoś nie mieć a dziecko oswajać z teatrem i książkami i na tym nigdy nie będę oszczędzać :-)
Teatr? Uwielbiam :-) 

wtorek, 24 września 2013

Jesienny spacer

Jestem spragniona słońca. Cały zeszły tydzień lało (bo zwykłym deszczem tego nie da się nazwać) i było ponuro dlatego wczoraj na widok słońca z samego rana oszalałam :-) Humor od razu miałam lepszy i żyć bardziej się chciało. 

Najpierw jechałem grzecznie w wózku


Ale niedługo bo wolałem zbierać kamyczki.


Potem goniłem psa...
 
... i zbierałem liście.


 A psa udało się zaganiać :-)


 Taki motylek przysiadł na naszych aksamitkach


 Potem bujałem się sekundę na huśtawce w ogródku...


 ... i jeździłem na rowerku...


 ...i robiłem milion innych rzeczy, których mamie nie udało się złapać w obiektywie. A czemu? Nie wiem- może to brak refleksu a może po prostu słaba kondycja. Ale ja już nad nią popracuję :-) Obiecuję :-)
A oto nasze zbiory: 



A Wy już byliście na zbiorach? Co znaleźliście? Nam może uda nam się zrobić ludziki z kasztanów o ile Młody nie stwierdzi, że to mniam i zacznie jeść. I pod warunkiem, że Afera nam nie będzie przeszkadzała :-)

czwartek, 19 września 2013

Afero witaj w domu!

Podobno to zwierzę wybiera sobie właściciela a nie na odwrót...ale od początku :-)

Zaczęło się od sobotniego wesela sąsiadki. Jako, że mieliśmy nocować u mojej Mamy (pilnowała Syna jak my balowaliśmy) to trzeba było coś zrobić z naszą suką. Mogliśmy co prawda zabrać ją do Mamy, ale akurat tego dnia przyjeżdżał Tata z Bratem zza granicy i do tego Młody do pilnowania- trochę dużo wrażeń jak na jeden raz, żeby jeszcze psa dokładać. Na szczęście mam wspaniałą koleżankę, która pomimo swojej wesołej gromadki zgodziła się zaopiekować Sarą na jedną noc. W niedzielę wieczorem pojechaliśmy odebrać Sarę. I w drodze powrotnej w szczerym polu spotkaliśmy to kocie nieszczęście. Stało "toto" na ulicy, zimno na podwórku, las niedaleko. Ja się zatrzymałam, maleństwo zeszło z drogi a mój Mąż (co to niby kotów nie lubi ;-) ) drzwi otworzył. Kociak podbiegł do auta i już został z nami. Ba- specjalnie do miasta do całodobowego sklepu pojechaliśmy po jedzenie dla tej kupki nieszczęścia. Chuda jak patyk, głodna za to przecudownie mrucząca. To jest nasza Afera. Do domu weszła jak do swojego, od razu zabrała się za jedzenie (kolejny, po Sarze, głodomór w domu). Kociak ogólnie zadbany- uszka czyste, oczy i pazury też, pcheł brak, kuwetkujący, jej jedyną "winą" jest fakt, że to kotka a nie kocur. Wyglądało to tak jakby ktoś wyrzucił ją z samochodu (jechaliśmy pół godziny wcześniej i jej jeszcze nie było). Brak słów.

Syn jest zachwycony- biega za kotem i woła "niał". Bawi się myszką na sznurku z koteczką, głaszcze, pilnuje, żeby mleko było w miseczce (jak nie ma prowadzi mnie za rękę i każe nalewać), głaszcze delikatnie, bierze na ręce. Najbardziej śmiać mi się chciało jak koteczka schowała się pod szafką a Młody wyciągnął z szuflady płytę z mojego i M wesela  i pokazywał kotu gdzie jest tata a gdzie mama :-) Psu potem też pokazywał :-) Przyniósł nawet ulubiony traktor dla kotki ale, wredota jedna, nie raczyła nawet spojrzeć :-) Skoro Syn przejawia takie uczucia i chęć dzielenia się zabawkami ze zwierzętami (zresztą nie tylko- z innymi dziećmi też się dość chętnie dzieli) to może i rodzeństwo tak samo chętnie przywita? 

Pies na nowego członka rodziny najpierw naszczekał (bo zabroniłam jej narzucania się i kazałam się grzecznie zachowywać) a jak kot fuknął na niego to się nieźle zdziwił. Pierwsze obwąchiwania już za nami, pies nie przejawia chęci ganiania za szalejącym kotem ale jest nim zainteresowany (z wzajemnością). I rzecz najważniejsza- pies (mam nadzieję), nie czuje się odrzucony. Jak głaszczę kota to i psa zaraz też trzeba
wygłaskać :-) A jeszcze jest Syn i Mąż do ogarnięcia :-) 

Cieszę się, że Aferka jest z nami. Brakowało mi kociego mruczenia w tym domu (jak mieszkałam z rodzicami miałam kocicę 10 lat). Bo obcowanie z kotem i psem dają różne doznania, chociaż każde z nich daje taką samą miłość i przywiązanie :-) No i interaktywne zabawki się przy nich chowają :-) 
W moim (naszym) domu zawsze jest i będzie miejsce dla zwierzaka. Ja to wiedziałam od dawna, Mąż też był świadomy z kim się wiąże (chociaż nasza "umowa" obejmowała jednego psa) ale czułam w kościach, że na jednym psie się nie skończy :-) Aczkolwiek trzeba brać pod uwagę finanse- coby było za co wykarmić i zaszczepić zwierzaki. Dlatego na razie zwierzaków jest dosyć.

A oto Afera:

PS. Afera była na początku grzeczna. Po 4 dniach zaczął wyłazić z niej diabełek :-) Chodzi i zagląda w każdy kąt, jedzenie na stole stać nie może bo zaraz jest obok i wcina (a dopiero co udało mi się psa oduczyć częstowania się z naszego niskiego stolika w pokoju!), zaczepia, wiecznie prosi o jedzenie (ale nie mleczko nie, tylko mięsko najlepiej). Dziś została na cały dzień w domu sama (Sara dla bezpieczeństwa kota i swojego komfortu na podwórku) i nawet nie narozrabiała :-) Ale pewnie wszystko przed nami... :-)
Kurde lubię koty I teraz dopiero czuję, że mi kota w domu brakowało (od małego miałam koty w domu, które notabene, sama przynosiłam)- uwielbiam mruczenie zadowolonego kota, niezwykłą grację w poruszaniu się, elegancję w każdej sytuacji :-) I te bystre oczy...cóż zakochałam się w swojej koteczce :-)

Afero witaj w naszym zwariowanym domu!

piątek, 13 września 2013

Karmienie piersią- moja mleczna droga i (nie)pomoc innych ludzi.

Karmię piersią. Jeszcze. Tak mam świadomość, że mój Syn ma już (dla mnie tylko ) 20 miesięcy. Że to duży (taaa jasne...) facet, kumaty, idzie się z nim dogadać (ja po polsku on po swojemu). Ale od początku...

Już od początku ciąży (a być może i wcześniej) wiedziałam, że będę karmić piersią. Bo to fajne, naturalne i kropka. Przed porodem z pantałyku zbiła mnie położna, która badając moje piersi stwierdziła, że mam mało kanalików mlecznych i mogę mieć kłopoty. Na szczęście były wspaniałe położne w szkole rodzenia, które podniosły mnie na duchu i znów wierzyłam w swoje. Nie jest tajemnicą, że Młody narodził się cięciem cesarskim (o tym może kiedy indziej :-) ) więc ze startu mieliśmy mniejsze szanse (bo tak jakoś bywa...) ale dostałam Syna już w godzinę po narodzinach i dzięki znieczuleniu podpajęczynówkowemu mogłam go nakarmić :-) Wrażenia niesamowite- tak sobie leżał przy cycu, usiłował się zassać i patrzył mi głęboko w oczy. Matki wiedzą jak głębokie i porywające jest spojrzenie świeżo narodzonego człowieka. 

W szpitalu, dzięki kochanej położnej laktacyjnej, udało się przystawiać ssaka do piersi (zwłaszcza tej z płaską brodawką). Jedna brodawka (ta płaska) była tak pokaleczona, że chwilami płakałam z bólu. Bardzo pomagała (w negatywnym sensie) młodziutka położna, która zabierała maluchy do badań- potrafiła dokarmić dziecko nie informując matki o tym A matka potem zżyma się i wkurza i martwi, że pora karmienia dziecięcia jest a ono zamiast radośnie zasysać cyca (lub przynajmniej kwilić z głodu) śpi w najlepsze. I żadne przewijanie, rozbieranie, łaskotanie nie działało. W końcu przy którymś razie wkurzyłam się i ją zawołałam i mówię jaka sprawa (że przesypia kolejne karmienie, że boję się, żeby nie spadł z wagi etc.) a ta bezczelnie odpowiada, że mi dziecko nakarmiła przed chwilą bo ona mu krew pobierała i nie chciała, żeby płakał. Byłam niemiła (po raz pierwszy!) i z jadem w głosie podziękowałam za przysługę. Zaznaczyłam przy tym, że nie życzę sobie dokarmiania o ile nie będzie zaleceń lekarskich bo ja chcę sama. Potem jeśli zabierała Małego na ważenie czy inne badania mówiłam, że właśnie jadł albo, że będzie jadł za 30 min. I wtedy przywoziła dziecię lekko zapłakane. Bo kurde ja wrócę do domu i tam nie będzie mleka modyfikowanego ani butelki (celowo nic nie kupowałam, żeby nie kusiło) a ja chcę sama wykarmić swoje dziecko. Poza tym moje piersi wołały ssaka bo laktacja ruszyła pełną parą.

Od samego początku przygody z Synem byłam pewna swego, nie wiem skąd mi się wzięła ta pewność (jestem raczej typem niezdecydowanym i często zmieniającym zdanie, niepewnym) ale nie słuchałam nikogo, że dziecko jest głodne bo płacze a ja mam za chude mleko. Nie dałam sobie tego wmówić. Moje mleko bylo zawsze w sam raz :-) 

Do momentu ukończenia roku przez Młodzieńca wszyscy bez wyjątku akceptowali moje karmienie i popierali. Potem jak za czarodziejską różdżką moje babcie (znaczy jedna moja i jedna Męża :-) ) zaczęły przypuszczać na mnie swoiste "ataki". Moja aluzjami- robi "wstyd" dla Dziecięcia mego, że niby jest za duży na cycę. Mężowska babcia wprost- że moje mleko jest już mało wartościowe (ciekawe sprzed ilu lat ma te informacje?), że ona odstawiała dzieci już po roku (jak było kolejne w drodze to nie dziw...), że jest za duży na ssanie piersi itp. Moje tłumaczenia, że mleko jest tak samo dobre jak na początku, że tak czy siak w tym wieku musiałby pić sztuczne mleko (którego nie tknie- próbowałam dawać) nie działają. Kończy tylko dyskusję jedno zdanie- że ja to lubię, Syn potrzebuje takiej bliskości i basta.I najważniejsze- Mąż mnie w tym karmieniu popiera :-)

I co najciekawsze- pomimo, że wiele razy zdarzyło mi się karmić w miejscu publicznym (na przystanku, w poczekalni u lekarza, w knajpie) nikt nigdy nie patrzył na mnie krzywo, nikt nie czynił złośliwych czy przykrych komentarzy a wręcz przeciwnie. Być może działo się tak dlatego, że starałam się wybierać miejsca ustronne, zarzucałam pieluchę lub szalik na ramię i dziecko. I nie przejmowałam się, że komuś to może przeszkadzać i uzna za "mało apetyczne". Cóż piersi zostały stworzone raczej najpierw do karmienia niż do zaspokajania seksualnych pragnień i jeśli kogoś to brzydzi to mam jedną radę ze znanej społecznej kampanii promującej karmienie piersią: 
NIECH SIĘ WSTYDZI TEN, CO WIDZI!

Bo ja kocham karmić swoje dziecko- uwielbiam obserwować jak ssie, uwielbiam jak się do mnie przytula taki cieplutki i mięciutki, jak postękuje z wysiłku. Jest wtedy po prostu BOSKI! :-)
Kolejne dziecko też będę karmić. To więcej niż pewne :-)

źródło: http://weblog.infopraca.pl/2010/09/karmienie-piersia-w-pracy/


środa, 11 września 2013

Deszcz pada, deszcz pada cieszy się dziecię...

Bo jutro w kaloszach na spacer pójdziecie! :-) 

Podobnie jak Mama (Nie)Idealna zakupiłam Młodemu kalosze. W sumie to ja prawie miesiąc się za nimi uganiałam, żeby je dostać...cóż  kalosze w rozmiarze 21-22 towarem luksusowym są. W końcu dorwałam w Deichamnnie. Były aż dwie pary do wybrania. Wzięłam szersze i ładniejsze :-) Synowi też się bardziej podobały. Zresztą pooglądajcie sami testy:




 Kałużę znaleźliśmy pod domem. Zabawa była przednia zwłaszcza jak musiałam jedną ręką trzymać dziecię coby nie wylądowało w błocie a drugą robiłam zdjęcia. Podejrzewam, że Syn byłby prze szczęśliwy mogąc się potaplać w błocie ale ja nie bardzo. No i temperatura nie pozwalała na aż takie szaleństwa. Efekty zabawy widać poniżej:


Jesień już całkiem chyba do nas zawitała pomimo trwającego astronomicznego lata...zacznie się dżdżysta pogoda, mieniące się kolorami liście ścielące się na ziemię, zimne krótkie dni...

czwartek, 5 września 2013

Zdałam

Zdałam egzamin na praw jazdy! 
31 sierpnia przy czwartej próbie udało mi się zasilić grono kierowców. 
Szczerze mówiąc 5 lat studiów to przy tym pestka.
Ale to już za mną :-)

czwartek, 22 sierpnia 2013

Cieszyć się jak dziecko do utarty tchu

Mój Syn od momentu narodzin (a nawet jeszcze wcześniej) uczy mnie przeróżnych rzeczy.
Dziś przypomniał mi jak można się cieszyć z drobiazgów i śmiać się do rozpuku z dupereli. Synuś cieszył się dzisiaj z m.in. widoku biegnącego psa, spacerowania po trawniku, usiłowania rządzenia psem (Dziecię chciało iść w jedną stronę i psa ciągnęło za smycz a psiur jak to psiur zdanie miał nieco inne :-) ), oglądania kasztanów rosnących na drzewie, spaceru z małą sąsiadką, dzieci w reklamach, powrotu Taty i Babci z pracy i wielu innych rzeczy. Każda z tych sytuacji rozbawiała Małego do łez, mnie na Jego widok też dusiło ze śmiechu :-) On widział, że ja się śmieję i śmiał się jeszcze bardziej :-) Nakręcaliśmy się razem.
Po takiej dawce endorfin idę na piątkowy egzamin na prawko z pozytywnym nastawieniem :-)

Tak tak- nie zdałam za pierwszym razem.
Ale to nic. Teraz liczy się piątek, zbieram siły i do boju! :-)

A na razie cieszę się jak dziecko- aż do utraty tchu :-)

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

5 lat minęło jak jeden dzień...

16 sierpnia było 5-lecie ślubu. Mojego i Męża. Ten czas minął dosłownie jak jeden dzień...bywało różnie- w przeważającej większości dobrze a nawet lepiej choć czasami kłóciliśmy się aż iskry szły. Ale kochamy się i to jest najważniejsze :-)
Ten dzień pamiętam doskonale- było gorąco wręcz upalnie. Dom pełen gości z Krakowa a w tym wszystkim ja, trochę zagubiona, trochę jakby to nie mnie dotyczyło :-) Uroczystość w kościele piękna, nie obyło się bez mojego załamania głosu a potem delikatnego śmiechu gdy Mąż nie dał rady włożyć obrączki na mój palec :-) Goście na weselu bawili się do białego rana, w niedzielę poprawiny :-) Dostaliśmy morze dobrych słów i życzeń na nową drogę życia.
Potem przeprowadziliśmy się do mieszkania wujostwa Męża, którzy mieszkają za granicą. Zaczęliśmy budować dom, ja w międzyczasie pracowałam i studiowałam. I przyszedł pamiętny kwiecień 2012, kiedy zostaliśmy obdarzeni cudownym Darem od Boga. Ten Dar narodził się w styczniu 2013 a nasze uporządkowane życie wywróciło się do góry nogami. A we wrześniu czekała mnie obrona pracy magisterskiej. Ale udało się wszystko to, co zaplanowałam i co chciałam :-) To wszystko nie miałoby miejsca i sensu gdyby nie mój Mąż. On mnie wspierał i pocieszał kiedy było trudno, wierzył we mnie zawsze. Są oczywiście także moi Rodzice (zwłaszcza Tata motywował mnie do nauki, powtarzał, że jestem zdolna i powinnam równać do najlepszych, dzięki niemu skończyłam studia i nieśmiało myślę o doktoracie).
5 lat to szmat czasu. Ja się zmieniłam i mój Mąż się zmienił. Nasza Miłość też się zmieniła- z młodzieńczej i szalonej w bardziej dojrzałą. Najważniejsze, że jest  bo jak jest Miłość to jest wszystko i więcej nic nie trzeba :-)

Jutro czeka mnie kolejny egzamin w życiu- zdaję część praktyczną na prawo jazdy. Już zaczynam się denerwować. Trzymajcie kciuki, proszę :-)

sobota, 3 sierpnia 2013

Aniołki

"Aniołka małego masz Mamo w niebie.
Choć tęsknię naprawdę mocno do Ciebie,
Już nigdy więcej nie będziesz sama,
Pamiętam o Tobie, Mamo kochana.

Aniołek mały na chmurce siedzi,
Patrzy jak bawią się inne dzieci.
On sam nie pływa, nie fruwa, nie skacze,
Bo tam, na dole, jego Mama płacze.

Mamo, już dobrze, nie płacz, kochana.
Jestem tu, blisko Naszego Pana.
On ból Twój ukoi, a mnie przytuli,
Najświętsza Mateczka do snu utuli.

Nie pytaj, Mamo, ciągle:"Dlaczego?".
To tajemnica, nawet dla Niego.
On kocha nas wszystkich, Ciebie i Tatę,
I kiedyś też Was zaprosi, tu do nas, na herbatę.

Nie płacz, już Mamo, zostałaś wybrana,
Na Matkę Anioła, przez Naszego Pana.
On wie, co robi, choć teraz to boli,
Większego nie możesz krzyża nieść, On nie pozwoli".

Ten wiersz znalazłam w komentarzach boga o pewnym chłopcu i już całkiem mnie on rozkleił...
Dziś rano odszedł 4-letni Szymon. Nie był to nikt z rodziny, ba nawet nie znajomy. Podczytywałam bloga o Nim od jakiegoś czasu. Szymek walczył z ciężką chorobą nowotworową...Zresztą, jeśli macie ochotę, poczytajcie sami: http://szymonefler.blogspot.com/
Jestem w stanie pogodzić się z wieloma rzeczami- jednak choroba, ból i śmierć dziecka jest dla mnie niepojęta...wręcz abstrakcyjna...Z tym nigdy, wybacz mi Boże, się nie pogodzę...
Płaczę bo nie umiem przejść obok cierpienia dziecka i jego rodziców obojętnie. Płaczę bo serce mnie boli- boli podwójnie bo jako matka nie potrafię sobie wyobrazić bólu matki, która traci swoje ukochane dzieciątko...
Śpij spokojnie Aniołku!

środa, 31 lipca 2013

Kurs+ chore dziecko+ masa innych ważnych rzeczy= ...

Równa się co?
Równa się dużo nerwów, kilka siwych włosów i prosta droga do wrzodów lub zawału
Prawko robię na tyle na ile pozwala mi Syn (na szczęście już zdrowy), grafik Mamy i Męża. Czyli jeżdżę ciut za rzadko, ale grunt, że zostało mi już tylko 7 godzin. Potem egzamin wewnętrzny, czekanie na teorię a potem na praktyczny (będę się zapisywać oddzielnie bo jak nie zdam teorii za pierwszym razem to przynajmniej nie przepadnie mi kasa za ewentualny egzamin praktyczny).
Syn się rozchorował. W ubiegły środowy poranek dostał wysokiej gorączki (39 stopni) więc szybki telefon do lekarza. Niestety wizyty domowej nie udało się zamówić bo było za dużo pacjentów. No nic- Młody w fotelik, my z Mężem w samochód i jazda z płaczącym dzieckiem. Diagnoza: zapalenie jamy ustnej być może od zębów (wypatrzyłam wyrzynające się dolne trójki) a może od czegoś innego. Potem jazda do apteki i lżejsi o 100zł wracamy do mojej Mamy (tam mieszkamy czasami jak mam jazdy kilka dni z rzędu coby nie jeździć w te i wewte ze wsi). Dziecko płacze i śpi na zmianę, najlepiej na mnie. Nawet do łazienki nie mogę wyjść sama o jest płacz. Nic nie je, ma problem nawet ze ssaniem piersi (ssie przez sen bo pewnie wtedy mniej Go boli). Płacze pewnie też z głodu. Nic oprócz piersi nie jadł do soboty więc wygląda jak mały zamorek, żal mi Go bo żebra sterczą i ogólnie taki mizerny. W piątek udało mi się wmusić w niego 3 łyżeczki rosołku a w sobotę cud- zjadł pół filiżanki miksowanej zupy. Na szczęście pił wodę, herbatki owocowe i vibovit. Na szczęście dziś jest już lepiej- sam domagał się śniadania, zjadł chętnie paprykarz (jego wybór) i bułeczkę.
Kolejna sprawa- uraziłam swoją krakowską Babcię. Przyznaję czasem jej rady lub wypowiedzi mnie denerwują, jej upierdliwość też. Nieraz odezwę się do niej z niecierpliwością w glosie a Ona poczuła się mało potrzebna i nieważna. Przeprosiłam ją, niby jest lepiej ale ciągle leży mi to na sercu. Ostatnio chyba ogólnie jestem mało przyjemna dla wszystkich włącznie z Synem. Nie wiem dlaczego...chyba dlatego, że chcę coś zrobić a nie zawsze mogę od razu, jak o coś proszę Męża a on mówi, że "zaraz" to mnie szlag trafia, poziom irytacji rośnie i jestem nieprzyjemna. Muszę coś z tym zrobić, popracować nad sobą, znaleźć jakieś zajęcie inne niż w domu bo zwariuję. Kupiłam maszynę do szycia- może uda mi się coś z niej wyczarować i z tego zrobić odskocznię?
Dziś posiedziałam z Synem na podwórku i cisza mojej wsi wpływa na mnie uspokajająco. Teraz piję kawkę, wcinam bułeczki drożdżowe a za chwilę ruszam do roboty, która w domu nigdy się nie kończy...

poniedziałek, 8 lipca 2013

Oddać swoje dziecko?

Do napisania notki zainspirowały mnie komentarze pod pewnym postem na tymże blogu: http://niedlaidiotow.blog.pl/archiwa/718 Niektóre mną zatrzęsły z nerwów...dosłownie. 

W tekście pojawia się chwilowe wahanie matki, która w kilka dni po porodzie dowiedziała się, że jej syn ma zespół Downa- chciała go oddać jednak mąż ją przekonał, że to przecież ich synek- wyczekany, ukochany. Teraz są szczęśliwi jako rodzina, jest im ciężko (syn potrzebuje m.in. drogich aparatów słuchowych) ale się kochają. 

Jedna pani napisała, że matka miała rację i powinna była go oddać. Tu już był szczyt moich nerwów.
Oddać? Jak można oddać swoje dziecko, na które się czekało 9 miesięcy? Oddać i potem co? Wyrzucić wyniki usg, spalić kartę ciąży i zmienić ginekologa bo tamten wiedział o ciąży? Zapomnieć o tym cudzie, które się powołało (przecież nie ono decydowało!) na świat? Wyrzucić z pamięci mdłości, zaokrąglający się brzuszek, pierwsze kopniaki maleństwa? Wyrzucić i żyć dalej jakby nigdy nic takiego się nie wydarzyło? Że się nigdy w ciąży nie było i że się nie rodziło? Ja nie potrafię zapomnieć o tych (nie zawsze) pięknych chwilach. Odkąd mam dziecko każde nieszczęście innego dziecka jest dla mnie bolesne i trudne. Każde nieszczęście rodziców dziecka, którego spotkał zły los jest mi bliski i drogi (pomimo, że mój syn jest zdrowy). Po prostu wiem jak to jest czuć pod swoim sercem małą istotkę, czuć ruchy w łonie, potem móc ją urodzić i przytulić. I wiem jak ogromny strach towarzyszy rodzicom podczas każdej choroby, nawet banalnego kataru. Pamiętam mój ból i żal gdy jedna koleżanka poroniła, potem gdy drugiej zmarło dziecko trzy tygodnie po porodzie. Czułam się jakby mnie to dotknęło, jakby to była moja osobista tragedia. To mną wstrząsało a co dopiero mówić o oddaniu SWOJEGO dziecka w obce (nie zawsze dobre) ręce. Oddać tylko dlatego, że jedyną jego "winą" jest choroba. Moralnym obowiązkiem każdego człowieka, który powołuje na świat nowe życie, jest ochrona dziecka, zapewnienie mu domu pełnego miłości i zrozumienia, zaspokajanie jego potrzeb i wychowanie go pomimo jego wad i ułomności. Nawet jeśli mielibyśmy opiekować się nim do śmierci.
Oddać jak szczenię lub kocię by móc używać życia do woli i nie mieć na głowie "ciężaru" i nie musieć się martwić o jutro? Ja nie mogę, wysiadam...


Z góry zastrzegam, że wiem, że różnie w życiu bywa. Że kogoś nie stać na wychowanie być może już kolejnego dziecka. Że może sam sobie w życiu nie radzi a chce, żeby jego dziecko miało lepszy start niż on. Ja to wszystko jestem w stanie zrozumieć, ale jednej pary studentów z programu telewizyjnej Dwójki "Kochaj mnie" (nadawany był przeszło 10 lat temu, ale akurat ta historia szczególnie zapadła mi w pamięć) do tej pory nie jestem w stanie. Chłopiec urodził się z wodogłowiem więc jego "rodzice", głusi na tłumaczenia lekarzy i pielęgniarek, że z tym da się żyć stwierdzili, że TAKIE dziecko nie pasuje do ich stylu życia (bo jest brzydki i w ogóle) i postanowili zostawić synka w szpitalu. Nie wiem jak ta historia się skończyła, mam nadzieję, że chłopiec znalazł swoich kochających rodziców a studenciaki więcej dzieci nie mieli. A jeśli mieli to mam cichą nadzieję, że los im odpłaci pięknym za nadobne (może ich na stare lata dzieci zostawią w domu starców i zapomną o nich?). 

Bo dobro i zło jest jak bumerang- zawsze powraca.

sobota, 22 czerwca 2013

Dużo się dzieje

Wesele się odbyło i Syn nawet potańczył :-)
Podróż do Krakowa minęła bez przeszkód, Syn przespał całą noc z drobnymi pobudkami. Gdy zobaczyłam znak Kraków poczułam się jak w domu. U babci moje znajome kąty sporo się pozmieniały od ostatniej wizyty. Dobrze, że park i znajomy plac zabaw zostały bez zmian :-) No może trochę drzewa urosły :-) Kuzyni też podrośli :-) Młody prawie cale dnie spędzał u nich w pokoju (nie ma to jak widok 16-latka i 12-latka bawiącego się z 1,5-rocznym szkrabem), oglądał trofea i medale. Bo muszę wtrącić nieskromnie, że obaj trenują piłkę nożną, z doskonałymi efektami.
Niedzielny spacer po krakowskiej Starówce przyniosły wiele wrażeń (zwłaszcza dla Bąbla) i wzruszeń. Odwiedziliśmy Kościół Mariacki
Wawel



 i Wisłę
Spotkaliśmy też kaczki na Wiśle
A w Rynku takie "Coś"

Wycieczka po Krakowie dostosowana była oczywiście do możliwości Syna, czyli przy Wiśle pospacerowaliśmy (największą frajdą było patrzenie na kaczki i wodę, najchętniej wykąpałby się w rzece), na Wawelu zobaczyliśmy tylko dziedziniec (Syn miał inne plany- wolał siedzieć na trawie pod zamkiem i ją wyrywać, ale nie po to go wieźliśmy ok 500km! ), szybki spacer po Sukiennicach, Starym Rynku i ulicy Floriańskiej, podwieczorek pod Barbakanem w towarzystwie gołębi i powrót tramwajem. W drodze z tramwaju do domu wpadliśmy na shake'i do McDonalda (tak tak wiem, że to fast food, śmieciowe jedzenie i tak dalej ale shake'i kocham i czasami się na nie kuszę) i tak mój Syn pokochał shake'i :-)
Powrót na Podlasie był dość niespokojny bo wracaliśmy całą noc z burzą. W dodatku pan Krzysiu Hołowczyc pogubił się w Warszawie i tym sposobem urządziliśmy sobie godzinną wycieczkę objazdową (na trasie znalazł się całkiem nieplanowany widok Pałacu Kultury i Nauki, Stadionu Narodowego i Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji). Nie tylko pan Krzyś zawiódł, pomogła nam też pogoda- a konkretniej deszcz, który w tym dniu zalał stolicę. Po restarcie GPS-a udało się wyjechać z miasta stołecznego i dalej bez przeszkód zajechaliśmy do domu.
Z Krakowa przywieźliśmy zdjęcia, wspomnienia, oscypki i moją babcię a Młodzieńca prababcię. Milo było zobaczyć rodzinne miasto. Może za rok uda nam się tam wrócić?
Teraz mam niezły młyn w domu bo Syn przesiaduje całe dnie na podwórku, sam już chodzi więc trzeba go pilnować 100 razy bardziej niż wcześniej, jest babcia a w przyszłym tygodniu wybieram się na kurs prawa jazdy. Po latach namawiania przez znajomych. Mąż jakoś nie nalegał ale wspominał przy okazji imprez, że by się przydało. Więc idę. Może się nie rozbiję na pierwszej ani kolejnych lekcjach.