Pomagaj z Szymonem!

Pomagaj z Szymonem!

poniedziałek, 5 maja 2014

Pamiętnik matki

Długo mnie tu nie było bo czytam namiętnie książki.
Do tego stopnia, że zaniedbuję czasem obowiązki domowe i zarywam noce.
Byłam ostatnio w bibliotece i jak to bywa przy ruchliwym dwulatku za wiele czasu na decyzję i wybór nie mam. Szukałam wśród literatury polskiej i wpadła mi w rękę książka Marcjanny Fornalskiej "Pamiętnik matki". Pomyślałam, że warto poznać inny punkt widzenia i wychowania ale takiej treści się nie spodziewałam...
Autorka pochodziła z biednej rodziny chłopskiej, była analfabetką i samoukiem. Sama nauczyła się czytać, pisać nie umiała nigdy, dopiero na starość nauczyła się obsługiwać maszynę do pisania. Jej losem można by było obdzielić z 20 ludzi bo nie był to łatwy los...
Zawsze chciała się uczyć, ale w latach, których przyszło jej się urodzić (1870 rok) w rodzinie chłopskiej nikt nie myślał o edukacji dzieci. W wieku 17 lat została wydana za mąż a ona postanowiła sobie, że bez względu na wszystko jej dzieci będą się uczyły. 
Dzieci miała sześcioro a ona zadłużając się z mężem u kogo się dało wyedukowała je wszystkie.
Nie miała stabilności finansowej a mimo wszystko udało jej się spełnić swoje marzenie, nauka w tych czasach była płatna i przekraczała możliwości finansowe większości społeczeństwa
(o jakże często dzisiejsza młodzież nie docenia możliwości powszechnej i bezpłatnej nauki!)

Wspomnienia spisane w tej książce, dedykowane jedynej wnuczce, pokazują bez upiększeń tamtejszą rzeczywistość. Dwie wojny, wyjazd do Rosji, powrót do kraju i znów wyjazd do ZSRR z powodów politycznych, dopiero na starość udało jej się wrócić do Polski. 
Głód, bieda wręcz nędza, wieczny niedostatek, mieszkanie w warunkach urągających wszelkim zasadom higieny, zostawianie małych dzieci w domu by móc iść zarobić parę groszy na chleb, podarte ubrania i buty- to była ich codzienność. 
Mnie jako matkę, najbardziej dotknęło to, że dzieci często niedojadały, głodowały. Większą część diety stanowił chleb z wodą, czasem udało jej się kupić ziemniaki i ugotować kartoflankę. Serce mnie bolało jak o tym czytałam.
Owszem babcia opowiadała o wojnie, o tamtych niełatwych czasach ale dopiero ta książka tak dotkliwie mi uświadomiła o okropnościach, jakich doświadczali ludzie, o głodzie i biedzie. 
Marcjanna Fornalska straciła pięcioro z sześciorga swych dzieci, wychowała swą wnuczkę bo jej matka była w więzieniu i nigdy nie zaznała dobrobytu (może na koniec swego długiego życia ale o tym książka milczy...). 
Nie wyobrażam sobie bólu matki, której nie było stać na jedzenie i ubranie swoich dzieci a potem matki, która dowiaduje się, że pięcioro dzieci ginie z powodów politycznych. 

Żyłyśmy i żyjemy w tak różnych czasach- moje jest przy życiu autorki wręcz sielskie, ale wszystkie matki są podobne do siebie. W czym? W ogromie miłości do dzieci, w dążeniu do tego, by dzieciom żyło się lepiej, w zdolności do poświęcenia swojego życia dzieciom (wbrew nowym trendom by matki miały swoje pasje i nie poświęcały się bez reszty dzieciom). Taka była moja pierwsza refleksja. Że pomimo różnic w wychowaniu, czasów, w których żyjemy, różnic geograficznych wszystkie w zasadzie jesteśmy takie same- najważniejsze jest dobro dziecka. 
 

Książka, choć napisana łatwym językiem, nie jest lekturą łatwą i przyjemną ale wartą przeczytania. Skłaniam się też ku temu by była obowiązkowa jako lektura szkolna by ten młody człowiek miał szansę poznać inne realia i docenił to, co ma.

Powtórzę za autorką, która po ostatecznym  powrocie do Polski powiedziała "żadnej wojny...nigdy".
Niech to będzie puenta i zachęta do przeczytania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz