Pomagaj z Szymonem!

Pomagaj z Szymonem!

czwartek, 30 stycznia 2014

Położna. 3550 cudów narodzin.

To książka Jannette Kalyty. 
Polskiej położnej walczącej o prawa kobiet podczas porodu.
 Prawa do rodzenia w wybranej przez siebie pozycji. Prawa do podmiotowego (a nie jak to kiedyś było- przedmiotowego) traktowania położnic. Prawa do przytulenia swego dziecka zaraz po porodzie, do karmienia piersią, do bycia z dzieckiem przez cały czas. 
 To jedna z wielu kobiet walczących o poszanowanie prawa kobiet w najintymniejszym momencie życia.
 To autobiografia przeplatana opisami porodów.
Ale nie znajdziemy tu typowych, mrożących krew w żyłach, opowieści.
Znajdziemy tu przede wszystkim ciepło, miłość do maluchów, ludzi, poświęcenie, oddanie. Poznamy kawałek historii polskiego położnictwa (od wieloosobowych sal, przymusowym leżeniu po porody rodzinne, możliwości wybrania pozycji do porodu). Można porównać jak rodziły nasze babcie i matki, jakie miały prawa (praktycznie żadnych, brakowało poszanowania intymności- pewnie nie wszędzie) a w jakich warunkach (nie tylko lokalowych) możemy rodzić my. Widać wyraźnie zmiany w mentalności ludzi, którym, dzięki otwartości umysłu i zwykłemu ludzkiemu współczuciu, chciało się zmienić zakorzenione nawyki. Oczywiście gdzieniegdzie są braki i różne kwiatki wychodzą, ale człowiek jest tylko człowiekiem a rodząca ma różne wyobrażenia i oczekiwania.
Dlatego tak ważny jest wzajemny szacunek i szczera rozmowa rodzącej z położną. Tego uczy ta książka. Uczy też nieplanowania, nie pisania scenariuszy. Pani Jannette każe wsłuchać się w swoje ciało i postępować zgodnie z nim. Bo tylko otwarcie się na swoje potrzeby i rady położnej pomoże przeżyć poród w mistyczny sposób.
Czytając tę książkę czyta się o mistycyzmie porodu. O tym jak poród naszej mamy wpływa na nasz poród (tzw. pamięć ciała), jak emocje towarzyszących osób i samej rodzącej wpływają na dziecko (np. historia samotnej matki, która w kulminacyjnym momencie zatrzymuje dziecko wewnątrz siebie bo dociera do niej, że w brzuchu dziecko nie kosztuje a teraz będą wydatki- resztę doczytajcie :-) ). 
Występują tu różni ludzie, także z różnych stron świata, ale wszystkim jednakowo zależy na maluchu. Każdy z nich czeka na niego z miłością (rozczulił mnie pewien tata, który ubrał muchę by być eleganckim gdy córka go zobaczy po raz pierwszy). 
Z tej książki wylewa się wręcz dobra energia i pozytywne nastawienie do świata autorki.
Spłakałam się przy lekturze niemało. Przeczytałam raz i zapewne jeszcze do niej sięgnę w niedługim czasie.
I teraz mam ogromną nadzieję, że przy drugim dziecku będzie mi dane przeżyć ten mistyczny ból :-) 
I jakoś widmo tego strasznego bólu mnie przestało przerażać :-)
Czas chyba się starać o drugą pociechę... :-) 
 
A książka? Do koniecznego przeczytania! Dla mężczyzn też!

źródło: http://swidnica24.pl/polecamy-polozna-3550-cudow-narodzin/

czwartek, 16 stycznia 2014

Dwulatek swoje zdanie ma.

Czy dwulatek może mieć swoje zdanie?
Oj może.
I to całkiem odmienne od rodzica. Zwłaszcza w kwestiach najistotniejszych.
Syn ma okresy, w których na jedne czynności zgadza bez problemu a inne są absolutnie nie do przyjęcia.
Teraz mamy fazę na nieubieranie się.
Z jego strony jest stanowcze nie i koniec.
Biada temu, który zdecyduje się ubrać Dwulatka na siłę.
Ja raz spróbowałam i miałam za swoje.
Syn nie chciał ubrać czerwonej koszulki, ja chciałam by ładnie wyglądał bo jechaliśmy do Dziadków na obiad.
Ubrałam.
Takiego wrzasku i histerii nigdy jeszcze nie przeżyłam.
Myśląc, że jak zdejmę tę nieszczęsną koszulkę przejdzie mu- zdjęłam.
Wrzask jeszcze się wzmocnił a Syn obrażony poszedł w kąt chlipać. 
Pełna dobrej wiary (a w środku roznosiła mnie złość) poszłam go udobruchać...mój błąd. 
W kątku spędził z 15min i dopiero Małżonek skłonił go jakimś cudem do założenia kurtki i wyjścia z domu.
Uff...tym razem się udało.

Czasem nie chce kurtki albo czapki założyć. 
Rękawic w ogóle nie nosi (też mu kiedyś na siłę zakładałam i dziwiłam się, że ludzie policji nie wzywają bo tak krzyczał i się stawiał- na swoją obronę dodam, że było bardzo zimno i wietrznie, ręce miał skostniałe a nie chciał). Do czasu- dopóki mu tak nie zmarzną, że aż zaczyna płakać. Co dziwne jak leży śnieg za oknem (od wczoraj) nie mam problemu z rękawiczkami i sam ręce wystawia. Cud?
Buty zawsze chętnie zakłada. Po domu też chce w nich chodzić ale kapci nie lubi. 
Ciężko zrozumieć czego On w zasadzie chce.
I przewijać się nie lubi ale na nocnik nie zawsze chce siadać.
Pokazuje gdzie mama siusiu robi, gdzie kotek siusiu robi i gdzie ma nocnik ale w dzień nie chce siadać.
Za to siada przed wieczorną kąpielą i jak mu się uda bije sobie "bawo" (czytaj: brawo).
 
Czasem kilkanaście razy dziennie jest "walka" o coś. 
I Syn postępy robi. Ostatnio nauczył się mówić "nie mamo" lub "nie mamusiu".
Pogadasz z Dwulatkiem?

piątek, 10 stycznia 2014

Dwa lata

Kochany Synku!
Dwa lata temu o 9.30 przyszedłeś na świat i moje życie wywróciło się do góry nogami.
Ale tylko troszkę bo już wcześniej do zmian w swoim życiu dążyłam i byłam na nie przygotowana.
Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało :-)
Dwa lata temu narodziłeś się Ty jako moje Dziecko i ja, Matka Twoja . Już nie jestem tylko zwykłą kobietą, jestem Mamą, zdeterminowaną, silną, pewną siebie osobą.
Ty jeszcze nie wiesz ile siły, cierpliwości i spokoju potrzeba do wychowania Dziecka, nie wiesz ile mnie kosztuje odmowa jakiejś rzeczy, której chcesz tu, teraz, natychmiast. Bo ja Ci Synku nieba bym przychyliła, wszystko bym Ci dała...ale nie mogę. Dla Twojego dobra. Mam nadzieję, że kiedyś to zrozumiesz.

Kochałam Cię zanim jeszcze się pojawiłeś w moim łonie.
Gdy zobaczyłam dwie kreski oszaleliśmy z radości z Tatusiem.
Potem jeszcze robiłam dwa sikane testy i jeden z krwi. Tak dla pewności.
I za każdym razem łzy w oczach ze szczęścia.
W brzuszku byłeś grzecznym maluchem, nie kopałeś mnie za mocno.
Przyszedł czas rozwiązania i pan doktor pomógł Ci wyjść na świat (już w ciąży miałeś swoje zdanie- wolałeś być głową do góry).
Pierwszy raz usłyszałam Twój pierwszy krzyk, zobaczyłam Cię i ucałowałam jeszcze na sali operacyjnej.
Potem mi Ciebie zabrano, widziałam Cię zaledwie kilka chwil a już za Tobą tęskniłam.
Mnie przeniesiona na salę a gdy Tatuś przyszedł wygoniłam go po Ciebie.
Przyjechałeś w swoim łóżeczku z Tatą i położną. Byłam wtedy taka szczęśliwa i spokojna!
Kiedy położna położyła Cię na moich piersiach i popatrzyłam w Twoje oczy już byłam stracona na zawsze.
Zakochałam się bez pamięci.
Pamiętam ten głęboki spokój w Twoich oczach, porwał mnie totalnie. Widziałam w nich Twoją bezgraniczną ufność, oddanie swojego życia (przynajmniej części) w Nasze ręce.
Gdy wracaliśmy do domu dotarło do mnie i Taty, że już nigdy nie będziemy sami, że teraz jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za swoje ale też i Twoje życie. 
Musimy dołożyć wszystkich starań byś miał fajne i mądre dzieciństwo. 
Teraz rośniesz i codziennie zdobywasz nowe umiejętności  ja je staram się wszystkie zapamiętać (pomaga mi w tym Twój album) by móc potem wspominać.
Pamiętam Twój Pierwszy Krzyk (inne też- nie martw się :-) ),
Twój pierwszy świadomy Uśmiech,
Twoje pierwszy obrót,
próby turlania (potem doszedłeś w tym do perfekcji a dom stał się placem do ćwiczeń),
czołganie zamiast raczkowania,
pierwsze próby wstawania przy łóżku, potem samodzielne,
pierwsze samodzielne kroki,
pierwsze słowa (hau hau, niał),
pierwsze Mama, potem Mamusia,
pierwsze Tatusiu.
Wszystkie umiejętności utwierdzają mnie w przekonaniu, że jesteś mądrym chłopcem.
Gdy widzę, że Ci coś nie wychodzi ale próbujesz aż w końcu wyjdzie jestem z Ciebie dumna.
I muszę się pochwalić- najpierw Twojemu Tacie, potem Babciom. Dzwonię po kolei aż ucho boli :-)
Uwielbiam się z Tobą bawić,
uwielbiam patrzeć na Twoje samodzielne zabawy,
uwielbiam widok gdy razem z Tatą spędzacie czas (a gdy śpicie wtuleni w siebie to całkiem się rozklejam),
uwielbiam z Tobą odkrywać świat, podziwiać mrówki i inne żyjątka.
Uwielbiam gdy po kilkanaście razy dziennie podbiegasz, przytulasz się i dajesz całusy. I uwielbiam gdy po sto razy dziennie wołasz "Mamusiu" po to by się z Tobą pobawić, poczytać lub po prostu pobyć razem.
Lubię patrzeć na Twoją uśmiechniętą buźkę, gdy coś Cię cieszy. 
To najlepsza zapłata za ciężkie chwile.
Uwielbiam swoje życie bo teraz ma nowy głębszy sens dzięki Tobie :-)
Zanim Ciebie nie było, nie wiedziałam, że da się kogoś kochać bardziej niż siebie.
Że zarwanie nocy z Twojego powodu nie jest ogromnym poświęceniem bo wynika z Miłości.
Że można chcieć zachorować zamiast kogoś innego. 
Że da się bez żalu zrezygnować ze smakołyków by dziecku dać.
Że będę płakać na każdą wiadomość o chorym i potrzebującym dziecku.
I tego wszystkiego, i jeszcze więcej, nauczyłam tylko dzięki tej małej Istotce, która kończy dziś dwa lata.

Wszystkiego najlepszego Syneczku!
Żeby w Twoim życiu zawsze świeciło słoneczko
By los Ci sprzyjał a Bóg błogosławił
Byś był grzecznym i usłuchanym chłopcem
Byś nigdy nie stracił pogody ducha i chęci odkrywania siebie i świata
Byś podążał swoimi ścieżkami i był  po prostu szczęśliwy!

Twoja Mamusia.

wtorek, 7 stycznia 2014

Zapraszam do magicznego miejsca...

gdzie rządzi Miłość i Dzieciaki.
I Siostry rzecz jasna.
Miejsce to znajduje się w dalekiej Zambii.
Kasisi to Dom, w którym znajdują dzieci porzucone przez rodziców, często chore i cierpiące.
Zdarza się, że rodzic nie mając pieniędzy na utrzymanie kolejnego dziecka sam je tu przynosi.
To miejsce gdzie każde dziecko może liczyć na posiłek, edukację, wychowanie, leczenie (często kosztowne), wsparcie, dobre słowo i milość.
Miłość, bez której nikt, zwłaszcza dziecko, sobie nie poradzi. 
Ten Dom ma swojego Dobrego Ducha- Szymona Hołownię.
Kiedy i jak tam trafił trudno mi powiedzieć bo nie znam dokładnie tej historii (a zmyślać nie mam zamiaru).
Sam Bóg go chyba tam zaprowadził.
Poznał siostry i dzieciaczki. Pokochał je całym sercem i postanowił pomóc.
Założył Fundację Kasisi, profil na Facebooku działa prężnie.
Pierwszą rzeczą, na którą zbierali pieniądze był ambulans- udało im się w ciągu dwóch miesięcy go zakupić!
Potem aparat USG (bo niestety medycyna i sprzęt w Zambii jest na baardzo niskim poziomie) by móc na miejscu diagnozować maluchy (przyjeżdża pani doktor robić badania).
Przed Bożym Narodzeniem "sprzedawali" wejściówki na wspólną Wigilię :-) 300 miejsc szybko się zapełniło a dzieciaczki miały dwa dni świąt :-)
Można adoptować dziecko w każdym wieku- finansowo i/lub duchowo.
Ruszył program Spiżarnia, w którym można zakupić wirtualną żywność (potem Siostra jedzie na zakupy i za te pieniążki kupuje prawdziwą).

Co ja będę więcej pisać...sami zajrzyjcie:
http://www.fundacjakasisi.pl/
https://www.facebook.com/fundacjakasisi

Trzeba dodać, że Dom nie otrzymuje żadnych dotacji od państwa. Utrzymuje się wyłącznie z datków. 
Jestem pełna podziwu dla Szymona Hołowni, że realizuje ten wielki projekt.
Podziwiam Siostry za ich ciężką pracę. I za miłość, którą dają dzieciom.
Dziękuję im za to, że dzięki temu co robią ja się zmieniłam. Mój stosunek do życia i posiadania się zmienił. Już nikomu nie zazdroszczę pieniędzy (a kiedyś to nie powiem-czasami się zdarzało bo niestety u nas krucho...) bo zauważyłam, że radość dają inne rzeczy. 
Dziękuję im, że pomagają Dzieciom.
Bo serce Matki cierpi widząc cierpienie innych dzieci...a jeszcze bardziej boli, gdy sam fizycznie pomóc im nie możesz...
Wiecie, że się popłakałam gdy oglądając film o projekcie Spiżarnia dowiedziałam się, że marzeniem jest by dzieci przynajmniej raz w TYGODNIU jadły mięso...bo teraz ich niestety nie stać na takie luksusy...
I pomyśleć, że u nas mięso jest co dzień...ba trzy razy dziennie! A ile jedzenia poszło do kosza po świętach bo jak zwykle zrobiło się za dużo i się popsuło...
Przymierzam się do adopcji jakiegoś maluszka...może to będzie ktoś w wieku mojego Smyka? Albo ktoś starszy? Na pewno będzie wiedział o tym, że ma brata lub siostrę w dalekim kraju w Zambii...może Bóg zechce by się kiedyś spotkali?
Na razie będzie to adopcja duchowa bo niestety tylko Mąż zarabia i stać nas na skromne życie...
Ale Szymon powtarza, że liczy się każda forma pamięci- modlitwa, lajki na FB (ponoć dzieci bardzo się cieszą, że ich tyle ludzi lubi i o nich myśli) a jesli ktoś nie wierzy to po prostu wystarczy, że wspiera duchowo.
Dziś rano odszedł Ktoś Bardzo Ważny w Kasisi- Francis Banda 3.05.1996 - 7.01.2014
18-latek o wyglądzie chłopca, ciężko chory na AIDS, z chorym sercem i jednym płucem. Trafił do Kasisi 3 lata temu by zaznać w tych ostatnich dniach milości i szacunku. Mówili na niego Księciunio bo miał swoje zachcianki :-) Pomimo ciężkiego stanu zawsze, zapytany o samopoczucie, mówił "MUCH BETTER".
Jego misją ziemską było zdobyć serce Szymona (dla którego został Synkiem) by ten mając zacięcie stworzył Fundację. Misję wypełnił wzorowo i odszedł w spokoju do Boga.
Franku- spij spokojnie Aniołku! Miej w opiece Kasiski Dom, który jest tak wyjątkowy.
Płaczę...czuje się jakbym straciła kogoś bliskiego...
(*)

czwartek, 2 stycznia 2014

Świąteczno- noworoczny czas.

źródło: www.zetgold.pl

4 tygodnie przygotowań duchowych, 2 tygodnie przygotowań porządkowych, kilka dni przygotowań kulinarnych i dwa dni świąt. Trochę mało zważywszy na ogrom pracy włożonej w przygotowania.
Lubię święta.
 Może dlatego, że nie muszę spędzać wielu godzin w kuchni? Mam o tyle dobrze, że są dwie wspaniałe rodziny, do których zawsze jeździmy i w zasadzie nie gotuję nic. Tzn. zawsze jakieś ciacho upiekę, żeby nie jechać z pustymi rękami.
Tylko ciężko się w Wigilię rozdwoić zwłaszcza gdy są osoby w rodzinie, które wolnego w pracy wziąć nie mogą a wszędzie się chce posiedzieć. W tym roku Teść szedł na 18 do pracy więc wypadałoby być wcześniej niż 17. Na szczęście moja Mama miała wolne w ten dzień więc pojechaliśmy z samego rana do moich Rodziców by z nimi choć przed kolacją dłużej posiedzieć. 
Synuś widząc przygotowania zamierzał zrezygnować z południowej drzemki (co skończyłoby się zaśnięciem przed samą Wigilią bądź w trakcie jazdy na drugą) ale z pomocą przyszła telewizja emitująca program o świętym Mikołaju. Akurat na końcu święty jechał saniami w świat (a, że dużo trudu nie trzeba włożyć w opowiadanie dwulatkowi różnych rzeczy) więc powiedziałam T., że Mikołaj jedzie do niego i że musi trochę odpocząć przed jego wizytą. Autorytet Mikołaja zadziałał :-) 
Kolacja przebiegła bez zakłóceń. Na prezenty Młody wołał "ojej" (zresztą to jego ulubione ostatnio słowo na widok podświetlonych choinek i dekoracji). 
Żal było wychodzić stamtąd... ale jeszcze rodzina Męża czekała.
Tam jeszcze przed kolacją Syn zobaczył pudełko z samochodem przeznaczonym dla niego (teściowie nie zdążyli zapakować) pod choinką i mus był dać wcześniej bo zaczął płakać, że chce bum bum. 
Potem przyszedł Mikołaj- taki prawdziwy z brodą, brzuchem ubrany w czerwony strój. Brat Męża się przebrał i odegrał swoją rolę przepisowo :-) T. był tak zaskoczony i zdziwiony jak jeszcze nigdy w życiu (no może poza narodzinami :-) ).  Nie przestraszył się, ale tak na wszelki przypadek trzymał się blisko taty :-) Gdy Mikołaj zapytał czy był grzeczny z dziecięcą szczerością odpowiedział, że nie :-)
Potem się rozruszał i nawet pomagał rozdawać prezenty :-) Oddawał tylko do rąk własnych i z zapałem oglądał swoje. Chociaż hitem okazał się, wcześniej wspomniany, zdalnie sterowany samochód, z którym nie rozstawał się przez całe święta. Ale T. nie lubi jak beemka sama jeździ więc pilot leży zapomniany :-) 
Potem nawet usiadł na kolana Mikołajowi  (wciąż z asekuracją taty) a mama, czyli ja, zrobiła zdjęcie :) Postaram się, żeby miał cykl zdjęć z Mikołajem :-) 
Reszta wieczoru upłynęła pod znakiem rozpakowywania prezentów. Z wieczornym zaśnięciem nie było problemów bo wrażeń było mnóstwo :-)
Świąteczne dni minęły zadziwiająco spokojnie. Pierwszy dzień u Teściów a drugiego leniuchowaliśmy na całego :-) Wyszliśmy tylko do kościoła i wieczorkiem skoczyliśmy do moich Rodziców na szybką kawkę :-)
Mężowi udało się wziąć urlop po świętach więc od 24 do dziś byliśmy razem w trójkę. Syn co rano dziwił się, że tata śpi obok bo zazwyczaj jak wstaje to go nie ma.
Był czas i ochota pobawić się z Synem a T. był szczęśliwy bo miał nas na wyłączność i żadne inne zajęcia nie zawracały nam głowy.
Jak niewiele dziecku trzeba do szczęścia- wspólnie spędzony czas z mamą i tatą :-)

Teraz pora na noworoczną część :-) Miały być dwie oddzielne notki ale jakoś się zamotałam i wyszło jak wyszło :-)

Wszyscy (lub prawie) robią podsumowania minionego roku. Może i ja się pokuszę?
Jaki był rok 2013?
Dla mnie był szczęśliwy. Nie miałam powodów do zmartwień (no może poza jednym ale większość ma zmartwienia finansowe) za to masę powodów do radości :-)
Syn mi rośnie i rozwija się z dnia na dzień. Co mu wczoraj nie wychodziło- dziś potrafi prawie perfekcyjnie (mieć ten upór dziecka...).
Zrobiłam prawo jazdy. Jak jeżdżę? Nie pytajcie...ze strachem, że nie zauważę pieszego/ rowerzysty/ drugiego auta i będzie tragedia...ale już jutro mam mieć swoje nowe okulary i liczę na to, że będę więcej widzieć szczegółów z dala. I, że będę pewniejsza za kierownicą dzięki nim. Przez trzy lata wzrok mi się pogorszył i to niemało... ale co zrobisz- grunt, że reszta zdrowa :-)
Z Mężem dogadujemy się coraz lepiej. Nasze małżeństwo jest codziennie coraz bardziej bliższe i spójne. Już nie boję się powiedzieć swojego negatywnego zdania (wcześniej wolałam je zachować dla siebie). Plusem jest to, że potrafię się pokłócić, wyrzucić z siebie złości i żale a potem się pogodzić zamiast dusić je w sobie.
Zdrowie ogólnie dopisywało wszystkim :-) Tfu tfu...
No i mamy nowego członka rodziny- Aferę :-) Czort jakich mało, ale za to fantastycznie mruczy. 
Rok pozytywny, pełen wrażeń i radosnych momentów :-) Chciałabym by Nowy 2014 Rok również obfitował w same szczęśliwe chwile.

Czego się nauczyłam w starym 2013?
Luzu. Nieskrępowanej zabawy z dzieckiem (na ulicy też). Cieszenia się z każdej radosnej chwili. Celebrowania każdego momentu spędzonego z wspaniałym (całuśnym!) Synem i Mężem. Nie złoszczenia sie na wiecznie porozrzucane zabawki zwłaszcza, że niektórzy rodzice chcieliby mieć bałagan w domu. Bardziej doceniam, że mam oboje Rodziców, ze Mąż ma oboje Rodziców, że nasze babcie są wśród nas, że nasze rodziny się lubią i szanują, że nie ma waśni i sporów i każdy jest chętny do pomocy. Szacunku i cierpliwości w stosunku do osób starszych.

Czy jest coś, co bym sobie życzyła w Nowym Roku?
Jest i będzie to wymagało ode mnie sporo pracy nad sobą i swoimi słabościami.
Chciałabym rzucić słodycze (nie całkiem ale mocno ograniczyć bo efekty są widoczne na wadze i w lekkich przeziębieniach, z których wyleczyć się nie mogę- a wiadomo, że cukier osłabia układ immunologiczny). I chciałabym przestać obgryzać paznokcie (niestety mam ten wstrętny nawyk...) zwłaszcza, że T. widzi i martwię się, że złapie ode mnie to paskudztwo.
Chciałabym mieć motywację do codziennych ćwiczeń.
Życzę sobie by Syn był zdrowy i dalej się rozwijał w takim tempie jak do tej pory. Żeby był szczęśliwy i nie dawał mi mocno w kość :-)
Żeby mój związek wszedł na "wyższy stopień wtajemniczenia" byśmy dalej się szanowali, kochali i potrafili wzniecać iskrę między nami.
Zdrówka dla wszystkich.
Powiększenia rodziny
( idę po 10 na badania na toxo i morfologię, żeby sprawdzić wszystko zawczasu więc trzymajcie kciuki :-) , męża zamierzam ścignąć, żeby zrobił sobie badania bo bardzo dawno robił).
Więcej cierpliwości dla innych (zwłaszcza Syna).

Czy dużo pragnę? Chyba nie...zwłaszcza, że na większość mam wpływ...

źródło: www.hdwallpapersinn.com

A dla Was, Drodzy Czytelnicy i Drogie Czytelniczki życzę
dużo zdrówka
radości z każdego dnia
umiejętności odnajdywania szczęścia w każdym drobiazgu
samych słonecznych dni
uśmiechu na co dzień
pozytywnego myślenia
spełnienia marzeń (ale nie wszystkich bo o czymś marzyć trzeba :-) )
pociechy z męża/wnuka/brata/żony/dziecka (potrzebne wybrać)
i Bożego błogosławieństwa w nadchodzącym
Nowym 2014 Roku
Oby nam się dobrze żyło! :-) 

PS. Sylwestra spędzaliśmy u moich Rodziców. Syn imprezę otwierał (byliśmy pierwsi) i zamykał :-) O 22 położyłam go spać, przespał całe fajerwerki (huk niesamowity, na wsi tule nie strzelają) a o 2 się obudził i zażądał powrotu do gości. Chciałam jeszcze posiedzieć z ludźmi trochę więc go wzięłam i balowaliśmy do 4 nad ranem :-) T. dopiero poszedł spać jak sie upewnił, że wszyscy wyszli a domownicy poszli spać :-) Imprezowicz rośnie :-)