Pomagaj z Szymonem!

Pomagaj z Szymonem!

piątek, 27 września 2013

Teatr dla malucha

Byliście z dzieckiem w teatrze?
Ja nie mogłam się doczekać pierwszej wizyty, myślałam, że wybierzemy się jak Młody skończy 3 latka nie wcześniej. Bo wiadomo- w teatrze trzeba wysiedzieć na krzesłach, scena daleko. 

Ale wygrzebałam w internecie, że w Białostockim Teatrze Lalek (i już wiecie mniej więcej gdzie mieszkam :-) ) jest teatr da malucha przeznaczony dla dzieci od roku do 5 lat. Napaliłam się, wciągnęłam w swój pomysł Mamę (Nie)Idealną i ta dam! Dziś byłyśmy ze swoimi Synkami na przedstawieniu o Panu Brzuchatku, który zgubił apetyt.
 Jak dla mnie- rewelacja! Niziutka scena (niecały metr wysokości), siedzieliśmy na podłodze na poduszkach a buty zostały na zewnątrz. Aktorzy na wyciągnięcie ręki, rozmawiający z dzieciakami, włączający je do zabawy. Prosta krótka bajka. Syn był na początku lekko wystraszony, nawet popłakał cichutko ale przytuliłam go i wciągnął się w przedstawienie. Najbardziej spodobał mu się szczur mieszkający pod podłogą i pająk opuszczany z sufitu :-) Na koniec aktorzy pozwolili pogłaskać pająka i dać cześć dla Pana Brzuchatka. Mieli super kontakt z dziećmi. Na scenie tyle się działo, że moje Dziecię (podobnie jak Mamy (Nie)Idealnej ) stało z rozdziawioną buzią i próbowało ogarnąć to, co się dzieje :-)
Na pewno nie była to nasza ostatnia wizyta w teatrze.
Ba! Nie wiem skąd ale wynajdę kasę na częstsze wizyty (chyba rzucę jedzenie słodyczy i zacznę te kasę odkładać na bilety). Niby nie jest dużo 18zł z jedną osobę+ 18zł za dziecko ale jak się żyje z jednej wypłaty to każdy grosz się liczy.
Wolę sama czegoś nie mieć a dziecko oswajać z teatrem i książkami i na tym nigdy nie będę oszczędzać :-)
Teatr? Uwielbiam :-) 

wtorek, 24 września 2013

Jesienny spacer

Jestem spragniona słońca. Cały zeszły tydzień lało (bo zwykłym deszczem tego nie da się nazwać) i było ponuro dlatego wczoraj na widok słońca z samego rana oszalałam :-) Humor od razu miałam lepszy i żyć bardziej się chciało. 

Najpierw jechałem grzecznie w wózku


Ale niedługo bo wolałem zbierać kamyczki.


Potem goniłem psa...
 
... i zbierałem liście.


 A psa udało się zaganiać :-)


 Taki motylek przysiadł na naszych aksamitkach


 Potem bujałem się sekundę na huśtawce w ogródku...


 ... i jeździłem na rowerku...


 ...i robiłem milion innych rzeczy, których mamie nie udało się złapać w obiektywie. A czemu? Nie wiem- może to brak refleksu a może po prostu słaba kondycja. Ale ja już nad nią popracuję :-) Obiecuję :-)
A oto nasze zbiory: 



A Wy już byliście na zbiorach? Co znaleźliście? Nam może uda nam się zrobić ludziki z kasztanów o ile Młody nie stwierdzi, że to mniam i zacznie jeść. I pod warunkiem, że Afera nam nie będzie przeszkadzała :-)

czwartek, 19 września 2013

Afero witaj w domu!

Podobno to zwierzę wybiera sobie właściciela a nie na odwrót...ale od początku :-)

Zaczęło się od sobotniego wesela sąsiadki. Jako, że mieliśmy nocować u mojej Mamy (pilnowała Syna jak my balowaliśmy) to trzeba było coś zrobić z naszą suką. Mogliśmy co prawda zabrać ją do Mamy, ale akurat tego dnia przyjeżdżał Tata z Bratem zza granicy i do tego Młody do pilnowania- trochę dużo wrażeń jak na jeden raz, żeby jeszcze psa dokładać. Na szczęście mam wspaniałą koleżankę, która pomimo swojej wesołej gromadki zgodziła się zaopiekować Sarą na jedną noc. W niedzielę wieczorem pojechaliśmy odebrać Sarę. I w drodze powrotnej w szczerym polu spotkaliśmy to kocie nieszczęście. Stało "toto" na ulicy, zimno na podwórku, las niedaleko. Ja się zatrzymałam, maleństwo zeszło z drogi a mój Mąż (co to niby kotów nie lubi ;-) ) drzwi otworzył. Kociak podbiegł do auta i już został z nami. Ba- specjalnie do miasta do całodobowego sklepu pojechaliśmy po jedzenie dla tej kupki nieszczęścia. Chuda jak patyk, głodna za to przecudownie mrucząca. To jest nasza Afera. Do domu weszła jak do swojego, od razu zabrała się za jedzenie (kolejny, po Sarze, głodomór w domu). Kociak ogólnie zadbany- uszka czyste, oczy i pazury też, pcheł brak, kuwetkujący, jej jedyną "winą" jest fakt, że to kotka a nie kocur. Wyglądało to tak jakby ktoś wyrzucił ją z samochodu (jechaliśmy pół godziny wcześniej i jej jeszcze nie było). Brak słów.

Syn jest zachwycony- biega za kotem i woła "niał". Bawi się myszką na sznurku z koteczką, głaszcze, pilnuje, żeby mleko było w miseczce (jak nie ma prowadzi mnie za rękę i każe nalewać), głaszcze delikatnie, bierze na ręce. Najbardziej śmiać mi się chciało jak koteczka schowała się pod szafką a Młody wyciągnął z szuflady płytę z mojego i M wesela  i pokazywał kotu gdzie jest tata a gdzie mama :-) Psu potem też pokazywał :-) Przyniósł nawet ulubiony traktor dla kotki ale, wredota jedna, nie raczyła nawet spojrzeć :-) Skoro Syn przejawia takie uczucia i chęć dzielenia się zabawkami ze zwierzętami (zresztą nie tylko- z innymi dziećmi też się dość chętnie dzieli) to może i rodzeństwo tak samo chętnie przywita? 

Pies na nowego członka rodziny najpierw naszczekał (bo zabroniłam jej narzucania się i kazałam się grzecznie zachowywać) a jak kot fuknął na niego to się nieźle zdziwił. Pierwsze obwąchiwania już za nami, pies nie przejawia chęci ganiania za szalejącym kotem ale jest nim zainteresowany (z wzajemnością). I rzecz najważniejsza- pies (mam nadzieję), nie czuje się odrzucony. Jak głaszczę kota to i psa zaraz też trzeba
wygłaskać :-) A jeszcze jest Syn i Mąż do ogarnięcia :-) 

Cieszę się, że Aferka jest z nami. Brakowało mi kociego mruczenia w tym domu (jak mieszkałam z rodzicami miałam kocicę 10 lat). Bo obcowanie z kotem i psem dają różne doznania, chociaż każde z nich daje taką samą miłość i przywiązanie :-) No i interaktywne zabawki się przy nich chowają :-) 
W moim (naszym) domu zawsze jest i będzie miejsce dla zwierzaka. Ja to wiedziałam od dawna, Mąż też był świadomy z kim się wiąże (chociaż nasza "umowa" obejmowała jednego psa) ale czułam w kościach, że na jednym psie się nie skończy :-) Aczkolwiek trzeba brać pod uwagę finanse- coby było za co wykarmić i zaszczepić zwierzaki. Dlatego na razie zwierzaków jest dosyć.

A oto Afera:

PS. Afera była na początku grzeczna. Po 4 dniach zaczął wyłazić z niej diabełek :-) Chodzi i zagląda w każdy kąt, jedzenie na stole stać nie może bo zaraz jest obok i wcina (a dopiero co udało mi się psa oduczyć częstowania się z naszego niskiego stolika w pokoju!), zaczepia, wiecznie prosi o jedzenie (ale nie mleczko nie, tylko mięsko najlepiej). Dziś została na cały dzień w domu sama (Sara dla bezpieczeństwa kota i swojego komfortu na podwórku) i nawet nie narozrabiała :-) Ale pewnie wszystko przed nami... :-)
Kurde lubię koty I teraz dopiero czuję, że mi kota w domu brakowało (od małego miałam koty w domu, które notabene, sama przynosiłam)- uwielbiam mruczenie zadowolonego kota, niezwykłą grację w poruszaniu się, elegancję w każdej sytuacji :-) I te bystre oczy...cóż zakochałam się w swojej koteczce :-)

Afero witaj w naszym zwariowanym domu!

piątek, 13 września 2013

Karmienie piersią- moja mleczna droga i (nie)pomoc innych ludzi.

Karmię piersią. Jeszcze. Tak mam świadomość, że mój Syn ma już (dla mnie tylko ) 20 miesięcy. Że to duży (taaa jasne...) facet, kumaty, idzie się z nim dogadać (ja po polsku on po swojemu). Ale od początku...

Już od początku ciąży (a być może i wcześniej) wiedziałam, że będę karmić piersią. Bo to fajne, naturalne i kropka. Przed porodem z pantałyku zbiła mnie położna, która badając moje piersi stwierdziła, że mam mało kanalików mlecznych i mogę mieć kłopoty. Na szczęście były wspaniałe położne w szkole rodzenia, które podniosły mnie na duchu i znów wierzyłam w swoje. Nie jest tajemnicą, że Młody narodził się cięciem cesarskim (o tym może kiedy indziej :-) ) więc ze startu mieliśmy mniejsze szanse (bo tak jakoś bywa...) ale dostałam Syna już w godzinę po narodzinach i dzięki znieczuleniu podpajęczynówkowemu mogłam go nakarmić :-) Wrażenia niesamowite- tak sobie leżał przy cycu, usiłował się zassać i patrzył mi głęboko w oczy. Matki wiedzą jak głębokie i porywające jest spojrzenie świeżo narodzonego człowieka. 

W szpitalu, dzięki kochanej położnej laktacyjnej, udało się przystawiać ssaka do piersi (zwłaszcza tej z płaską brodawką). Jedna brodawka (ta płaska) była tak pokaleczona, że chwilami płakałam z bólu. Bardzo pomagała (w negatywnym sensie) młodziutka położna, która zabierała maluchy do badań- potrafiła dokarmić dziecko nie informując matki o tym A matka potem zżyma się i wkurza i martwi, że pora karmienia dziecięcia jest a ono zamiast radośnie zasysać cyca (lub przynajmniej kwilić z głodu) śpi w najlepsze. I żadne przewijanie, rozbieranie, łaskotanie nie działało. W końcu przy którymś razie wkurzyłam się i ją zawołałam i mówię jaka sprawa (że przesypia kolejne karmienie, że boję się, żeby nie spadł z wagi etc.) a ta bezczelnie odpowiada, że mi dziecko nakarmiła przed chwilą bo ona mu krew pobierała i nie chciała, żeby płakał. Byłam niemiła (po raz pierwszy!) i z jadem w głosie podziękowałam za przysługę. Zaznaczyłam przy tym, że nie życzę sobie dokarmiania o ile nie będzie zaleceń lekarskich bo ja chcę sama. Potem jeśli zabierała Małego na ważenie czy inne badania mówiłam, że właśnie jadł albo, że będzie jadł za 30 min. I wtedy przywoziła dziecię lekko zapłakane. Bo kurde ja wrócę do domu i tam nie będzie mleka modyfikowanego ani butelki (celowo nic nie kupowałam, żeby nie kusiło) a ja chcę sama wykarmić swoje dziecko. Poza tym moje piersi wołały ssaka bo laktacja ruszyła pełną parą.

Od samego początku przygody z Synem byłam pewna swego, nie wiem skąd mi się wzięła ta pewność (jestem raczej typem niezdecydowanym i często zmieniającym zdanie, niepewnym) ale nie słuchałam nikogo, że dziecko jest głodne bo płacze a ja mam za chude mleko. Nie dałam sobie tego wmówić. Moje mleko bylo zawsze w sam raz :-) 

Do momentu ukończenia roku przez Młodzieńca wszyscy bez wyjątku akceptowali moje karmienie i popierali. Potem jak za czarodziejską różdżką moje babcie (znaczy jedna moja i jedna Męża :-) ) zaczęły przypuszczać na mnie swoiste "ataki". Moja aluzjami- robi "wstyd" dla Dziecięcia mego, że niby jest za duży na cycę. Mężowska babcia wprost- że moje mleko jest już mało wartościowe (ciekawe sprzed ilu lat ma te informacje?), że ona odstawiała dzieci już po roku (jak było kolejne w drodze to nie dziw...), że jest za duży na ssanie piersi itp. Moje tłumaczenia, że mleko jest tak samo dobre jak na początku, że tak czy siak w tym wieku musiałby pić sztuczne mleko (którego nie tknie- próbowałam dawać) nie działają. Kończy tylko dyskusję jedno zdanie- że ja to lubię, Syn potrzebuje takiej bliskości i basta.I najważniejsze- Mąż mnie w tym karmieniu popiera :-)

I co najciekawsze- pomimo, że wiele razy zdarzyło mi się karmić w miejscu publicznym (na przystanku, w poczekalni u lekarza, w knajpie) nikt nigdy nie patrzył na mnie krzywo, nikt nie czynił złośliwych czy przykrych komentarzy a wręcz przeciwnie. Być może działo się tak dlatego, że starałam się wybierać miejsca ustronne, zarzucałam pieluchę lub szalik na ramię i dziecko. I nie przejmowałam się, że komuś to może przeszkadzać i uzna za "mało apetyczne". Cóż piersi zostały stworzone raczej najpierw do karmienia niż do zaspokajania seksualnych pragnień i jeśli kogoś to brzydzi to mam jedną radę ze znanej społecznej kampanii promującej karmienie piersią: 
NIECH SIĘ WSTYDZI TEN, CO WIDZI!

Bo ja kocham karmić swoje dziecko- uwielbiam obserwować jak ssie, uwielbiam jak się do mnie przytula taki cieplutki i mięciutki, jak postękuje z wysiłku. Jest wtedy po prostu BOSKI! :-)
Kolejne dziecko też będę karmić. To więcej niż pewne :-)

źródło: http://weblog.infopraca.pl/2010/09/karmienie-piersia-w-pracy/


środa, 11 września 2013

Deszcz pada, deszcz pada cieszy się dziecię...

Bo jutro w kaloszach na spacer pójdziecie! :-) 

Podobnie jak Mama (Nie)Idealna zakupiłam Młodemu kalosze. W sumie to ja prawie miesiąc się za nimi uganiałam, żeby je dostać...cóż  kalosze w rozmiarze 21-22 towarem luksusowym są. W końcu dorwałam w Deichamnnie. Były aż dwie pary do wybrania. Wzięłam szersze i ładniejsze :-) Synowi też się bardziej podobały. Zresztą pooglądajcie sami testy:




 Kałużę znaleźliśmy pod domem. Zabawa była przednia zwłaszcza jak musiałam jedną ręką trzymać dziecię coby nie wylądowało w błocie a drugą robiłam zdjęcia. Podejrzewam, że Syn byłby prze szczęśliwy mogąc się potaplać w błocie ale ja nie bardzo. No i temperatura nie pozwalała na aż takie szaleństwa. Efekty zabawy widać poniżej:


Jesień już całkiem chyba do nas zawitała pomimo trwającego astronomicznego lata...zacznie się dżdżysta pogoda, mieniące się kolorami liście ścielące się na ziemię, zimne krótkie dni...

czwartek, 5 września 2013

Zdałam

Zdałam egzamin na praw jazdy! 
31 sierpnia przy czwartej próbie udało mi się zasilić grono kierowców. 
Szczerze mówiąc 5 lat studiów to przy tym pestka.
Ale to już za mną :-)