Pomagaj z Szymonem!

Pomagaj z Szymonem!

czwartek, 2 października 2014

Wszystko się psuje...

Mówią, że pieniądze szczęścia nie dają.
Owszem może i nie dają ale jak ich nie ma to też niedobrze.
Złapaliśmy miesiąc-dwa oddechu od myślenia o finansach (doszła moja wypłata za zwolnienie więc zrobiło się ciut lepiej) a teraz znów przekonujemy się o tym, że życie lubi dokopać i nie można mieć wszystkiego.  
W związku z przeprowadzką na piętro (w sypialni na dole nie pomieścilibyśmy dodatkowego łóżka) postanowiliśmy wykończyć łazienkę na tymże piętrze, która jako jedyne pomieszczenie w domu była niewykończona. 
Coś nas podkusiło, podszeptało...wygoda zapewne bo nie trzeba będzie w nocy schodzić na dół do toalety, pralka będzie na górze (tam gdzie suszarnia więc odpadnie noszenie prania po schodach), będzie więcej miejsca, 2 umywalki...
Tylko wtedy nic nie zapowiadało kłopotów w mężowskiej pracy.
Niby praca jest a nie ma (kłopoty się zaczęły jak Putin nałożył embargo, ponoć już na wszystkie towary z Polski, a firma sporo eksportowała maszyn do Rosji), pracują po 6 godzin (tzn. mechanicy i elektrycy bo reszta fabryki normalnie po 8) bo jaśnie szanowny Pan Kierownik olewa sprawę i nie może się dogadać z brygadą męża...
Jak 6 godzin to i wypłata mniejsza a tu jeszcze trzeba dokupić trochę rzeczy dla małej (niby same pierdoły ale niezbędne) i dla mnie, zima za pasem więc trzeba się zaopatrzyć w opał, kredyty, rachunki, życie...
Ta za krótka kołdra przerasta mnie chwilami...wieczne kombinowanie...
Do tego czuję się masakrycznie, brzuch ciąży niesamowicie, Syn domaga się uwagi, obowiązki domowe leżą odłogiem (jednocześnie wkurzam się bo chciałabym mieć czysto a tu się kurzy z łazienki, dziecko i zwierzyniec też nie ułatwia utrzymania porządku) a ja najchętniej bym tylko spała... Przez moje zmęczenie, kłopoty w mężowskiej pracy i te całe zamartwianie się finansami nie mam humoru i cierpliwości do Syna. Drażni mnie czasami. Tym, że buzia mu się nie zamyka, rozlewaniem wody w łazience (tak szczerze myje ręce po kilkanaście razy dziennie), stawianiem oporu (jak już zbiorę siły by wyjść na podwórko to on nie chce choć minutę wcześniej ryczał, że chce wyjść), nieposłuszeństwem (można mówić sto razy a on nie posłucha a jak krzyknę to się rozpłacze, że krzyczę).
Wkurzam się gdy zdenerwowany Mąż bierze się za wychowywanie dziecka, widzę jakie błędy popełnia, i które, o zgrozo, sama popełniam w złości. 
Ogólnie brakuje nam obojgu cierpliwości i siły.
A podobno ciąża to taki spokojny stan!
Nic to- muszę się zebrać w sobie i wstać jutro (dziś) w lepszym nastroju i pełna chęci działania. Bo zauważyłam zależność- im jestem spokojniejsza, cierpliwsza i zadowolona tym Mąż i Syn mają lepszy humor i więcej cierpliwości. 
Czasem czuję się odpowiedzialna aż za bardzo za atmosferę w domu.

Jeszcze 3 tygodnie i mogę rodzic w spokoju...na razie modlę się i zaciskam nogi by z tego stresu nie urodzić na wcześnie...

1 komentarz:

  1. Kochana bo to jest zawsze tak. Jak jest dobrze i człowiek odetchnie w końcu to zaraz życie tak da w tyłek, ze aż się człowiek zastanawia czy wstać i iść dalej czy poddać się, Nigdy nie może być za dobrze bo jak jest za dobrze to tez jest źle.

    OdpowiedzUsuń