Pomagaj z Szymonem!

Pomagaj z Szymonem!

piątek, 2 stycznia 2015

Okno w okno.

W szpitalu, w którym rodziłam okna z oddziału położniczego wychodzą na drugie skrzydło szpitala gdzie mieści się onkologia.
Przez cały swój pobyt mogłam obserwować część życia pacjentów onkologicznych. 
Ten obojętny wyraz twarzy, malujące się na nich oczekiwanie i zrezygnowanie. 
To było tak mocne doznanie w kontraście tego co ja i inne pacjentki połogu przeżywały- radość z nowego życia, wzruszenie, czasem bezsilność gdy dziecko mocno płakało. 
Czasem myślenie o ludziach z tamtego oddziału było tak dojmujące, że człowiek łapał doła. Dlatego starałam się nie myśleć (chociaż ciężko to przychodziło bo na tym oddziale ponad dekadę wcześniej leżał brat Męża, którego nie znałam i nie poznam już nigdy...).
Miałam (niestety tylko 3 dni, dla niej stety bo wyszła do domu ale dla mnie już nikogo nie dołożyli na salę) towarzyszkę, super dziewczynę. Ona i jej mąż są bardzo wierzący, chodzą na spotkania charyzmatyczne etc. Pierwszą noc (ona rodziła w tym samym dniu co ja) przegadałyśmy. Calutką. Zaczęło się jak zwykle- od zwykłej rozmowy o niczym a zeszłyśmy na tematy religijne. Potem ona wyszła do domu a ja zostałam samiusieńka na sali i miałam czas na myślenie. 
Jakiś czas temu pewna pani krawcowa, teraz dobra znajoma mojej mamy, zaczęła się wgłębiać w religię (musiała czymś zając ręce i myśli bo rzucała palenie) i dużo rzeczy opowiadała mi i mojej mamie przy okazji robienia nam przeróbek. Teraz ta dziewczyna i te bliskie sąsiedztwo oddziału onkologicznego otworzyły mi jeszcze bardziej umysł i serce na Boga. Byłam wcześniej wierząca owszem, chodziłam do kościoła co niedzielę, ale to nie było to. 
Teraz dostrzegam Boga wszędzie. Już nie jest On tylko w kościele, nie jest obecny tylko podczas modlitwy ale jest obok cały czas. Bóg jest w moim Mężu, w moich cudownych dzieciach (nawet gdy płaczą), w drzewach, kwiatach, drobnych radościach i smutkach. Gdy przychodzi trudny czas (jak wtedy gdy musiałam leżeć tydzień w szpitalu po porodzie) zadaję sobie jedno pytanie: czego to mnie ma nauczyć. I wiem, że Bóg nie ześle na mnie nic, z czym nie dałabym sobie rady.
Przed porodem martwiłam się jak Mąż da sobie radę z Synem (zwłaszcza, że Młody nie chce ojca słuchać, kapać musiałam ja, karmić/ ubierać/wpinać w fotelik etc. musiałam ja, Syn potrafił wystawić język dla Męża gdy nie chciał jego obecności na co Mąż wkurzał się strasznie). Podczas przedłużającego się pobytu w szpitalu okazało się, że ani raz się te moje chłopy nie pokłóciły, dogadywali się super, bawili się razem (Mąż wcześniej rzadko się bawił z Synem). Teraz już wiem, że ja musiałam się nauczyć cierpliwości (oj ciężko było, ciężko...) i większego zaufania do Męża (wiedziałam, że dobrze zajmie się Synem jednak martwiłam się o to, żeby się nie kłócili i nie krzyczeli na siebie) a Mąż cierpliwości i zrozumienia dla rozbrykanego trzylatka. A trzylatek czego się nauczył? Że z tatą tez jest fajnie i tata potrafi dokładnie wszystko to samo co mama. 
Zawierzenie Bogu jest fajne bo ściąga ze mnie strach o jutro. Bo wiem, że cokolwiek by nie było On nam pomoże poprzez dobrych ludzi, wspaniałych rodziców. Kiedyś łapały czasem mnie lęki o przyszłość, jak sobie damy radę z jedną wypłatą a teraz? Tego już nie ma, a jeśli się pojawia to na chwilę i zaraz ucieka. 
Dzięki mojej towarzyszce poznałam ciekawą stronę ojca dominikanina, na której codziennie z okazji Adwentu zamieszczane są wykłady tegoż ojca. Może bardziej rozmowa niż wykład. Ksiądz ten wybiera codziennie cytat z Pisma Świętego i go interpretuje, opowiada o nim, odnosi do współczesnego życia. Tak zwyczajnie, prostym językiem , szczery aż do bólu. Warto posłuchać tych Plastrów Miodu (tak się nazywa owo słuchowisko), ja nie jestem na bieżąco niestety, mam sporo tyłów w słuchaniu ze względu na dzieci ale z czasem mam nadzieję nadrobić. 


Macie ochotę posłuchać? 
www.langustanapalmie.pl
Ksiądz jest również na FB, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę Langusta na palmie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz