Pomagaj z Szymonem!

Pomagaj z Szymonem!

poniedziałek, 8 lipca 2013

Oddać swoje dziecko?

Do napisania notki zainspirowały mnie komentarze pod pewnym postem na tymże blogu: http://niedlaidiotow.blog.pl/archiwa/718 Niektóre mną zatrzęsły z nerwów...dosłownie. 

W tekście pojawia się chwilowe wahanie matki, która w kilka dni po porodzie dowiedziała się, że jej syn ma zespół Downa- chciała go oddać jednak mąż ją przekonał, że to przecież ich synek- wyczekany, ukochany. Teraz są szczęśliwi jako rodzina, jest im ciężko (syn potrzebuje m.in. drogich aparatów słuchowych) ale się kochają. 

Jedna pani napisała, że matka miała rację i powinna była go oddać. Tu już był szczyt moich nerwów.
Oddać? Jak można oddać swoje dziecko, na które się czekało 9 miesięcy? Oddać i potem co? Wyrzucić wyniki usg, spalić kartę ciąży i zmienić ginekologa bo tamten wiedział o ciąży? Zapomnieć o tym cudzie, które się powołało (przecież nie ono decydowało!) na świat? Wyrzucić z pamięci mdłości, zaokrąglający się brzuszek, pierwsze kopniaki maleństwa? Wyrzucić i żyć dalej jakby nigdy nic takiego się nie wydarzyło? Że się nigdy w ciąży nie było i że się nie rodziło? Ja nie potrafię zapomnieć o tych (nie zawsze) pięknych chwilach. Odkąd mam dziecko każde nieszczęście innego dziecka jest dla mnie bolesne i trudne. Każde nieszczęście rodziców dziecka, którego spotkał zły los jest mi bliski i drogi (pomimo, że mój syn jest zdrowy). Po prostu wiem jak to jest czuć pod swoim sercem małą istotkę, czuć ruchy w łonie, potem móc ją urodzić i przytulić. I wiem jak ogromny strach towarzyszy rodzicom podczas każdej choroby, nawet banalnego kataru. Pamiętam mój ból i żal gdy jedna koleżanka poroniła, potem gdy drugiej zmarło dziecko trzy tygodnie po porodzie. Czułam się jakby mnie to dotknęło, jakby to była moja osobista tragedia. To mną wstrząsało a co dopiero mówić o oddaniu SWOJEGO dziecka w obce (nie zawsze dobre) ręce. Oddać tylko dlatego, że jedyną jego "winą" jest choroba. Moralnym obowiązkiem każdego człowieka, który powołuje na świat nowe życie, jest ochrona dziecka, zapewnienie mu domu pełnego miłości i zrozumienia, zaspokajanie jego potrzeb i wychowanie go pomimo jego wad i ułomności. Nawet jeśli mielibyśmy opiekować się nim do śmierci.
Oddać jak szczenię lub kocię by móc używać życia do woli i nie mieć na głowie "ciężaru" i nie musieć się martwić o jutro? Ja nie mogę, wysiadam...


Z góry zastrzegam, że wiem, że różnie w życiu bywa. Że kogoś nie stać na wychowanie być może już kolejnego dziecka. Że może sam sobie w życiu nie radzi a chce, żeby jego dziecko miało lepszy start niż on. Ja to wszystko jestem w stanie zrozumieć, ale jednej pary studentów z programu telewizyjnej Dwójki "Kochaj mnie" (nadawany był przeszło 10 lat temu, ale akurat ta historia szczególnie zapadła mi w pamięć) do tej pory nie jestem w stanie. Chłopiec urodził się z wodogłowiem więc jego "rodzice", głusi na tłumaczenia lekarzy i pielęgniarek, że z tym da się żyć stwierdzili, że TAKIE dziecko nie pasuje do ich stylu życia (bo jest brzydki i w ogóle) i postanowili zostawić synka w szpitalu. Nie wiem jak ta historia się skończyła, mam nadzieję, że chłopiec znalazł swoich kochających rodziców a studenciaki więcej dzieci nie mieli. A jeśli mieli to mam cichą nadzieję, że los im odpłaci pięknym za nadobne (może ich na stare lata dzieci zostawią w domu starców i zapomną o nich?). 

Bo dobro i zło jest jak bumerang- zawsze powraca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz