Pomagaj z Szymonem!

Pomagaj z Szymonem!

niedziela, 10 listopada 2013

Czasem jest taki dzień...

że mam ochotę by skończył się jak najszybciej.
Dzisiejszy do takiego należał chociaż się nie zapowiadał.
Wstaliśmy o 9.30 i to ledwo bo Synowi wcale się ruszać, z ciepłego łóżka i cycem w buzi, nie chciało. No ale mus to mus (sprawa jedna- siku mi się chciało, po drugie zwierzyniec nakarmić i psa na siku wypuścić) więc był płacz i marudzenie. Przeszło szybko jak kot przybiegł do łóżka i zaczął się o T. ocierać i mruczeć (rano ma takie fazy bo przez resztę dnia raczej się nie zbliża do niego- chyba że Syn je albo bawi się z Synem autami, czasem Syn ją dopadnie i nosi).
Wychodząc z sypialni zauważyłam, że kot wcale taki głodny już nie jest (pomimo głośnych manifestacji) , ponieważ poczęstowała się filetem wyciągniętym z garnka przykrytym talerzem! Na szczęście mała złodziejka była na tyle łaskawa, że 1,5 fileta zostawiła na podłodze cobyśmy mieli coś na obiad a podjadła trochę połówkę. Za karę Afera nie dostała rano saszetki a Sara (psisko wagi słusznej :-) ) w nagrodę, że nie ruszyła (nic a nic, potem tylko podłogę po filecie lizała) dostała nadgryzionego fileta na śniadanie. Jestem pod wrażeniem sprytu kota i uczciwości psa.
Potem Synu bawił się grzecznie ale mnie pomimo to poziom frustracji rósł. 
Ugotowałam kaszę mannę na śniadanie- taka gęsta, że łyżka stała (ale zjediśmy).
Ugotowałam zupę dyniową- masakra, bez smaku, kit. Pies jutro zje.
Ciasto dyniowe zrobiłam nawet (tak Syn się bawił fajnie, nie obylo się co prawda bez "drobnej" pomocy w sypaniu mąki łącznie z próbowaniem jej)- wyrosło ale czy smaczne nie wiem bo nie próbowałam.
Obiad za to wyszedł całkiem całkiem. Mąż wrócił z pracy. 
Potem nie wiem co się stało, kiedy i gdzie. T. zaczął płakać i się awanturować nie wiadomo o co (znaczy on wiedział- ja nie). Pomyslałam, że może śpiący więc go połozyłam do łóżeczka to jeszcze większy bunt i wrzask. Moja irytacja przerosła mnie samą i zostawiłam go samego w pokoju żeby się wypłakał. Męża towarzystwa sobie nie życzył i je olał więc On też go olał i pojechał do rodziców (znaczy musiał tylko szkoda, że w takim momencie). Mi na szczęście przeszło i udało się uspokoić Pierworodnego. Pobawiliśmy się chwilę, chciał bajkę więc mu włączyłam i sobie poszłam do sypialni. Zamknęłam drzwi i marzyłam, żeby się zdrzemnąć ale jak tu spać mając dziecko za ścianą i 10min dla siebie (tyle trwała bajka)? Popłakałam się z tego wszytkiego.
Przyjechał Mężu i zaproponował wycieczkę do mojej mamy na kawę. Po tygodniu siedzenia z dzieckiem w 4 ścianach mózg mi zaczła szaleć, Synowi także. W drodze T. się przespał i humor mu potem dopisywał. Mi też się poprawił. Poza tym przyjechał mój tata z bratem zza granicy więc już całkiem stres mi odpuścił :-) Jutro jedziemy na cały dzień do nich a ja z Mężem mam plan jechać na zakupy. 
T. ma jeszcze krostki, w sumie już prawie same strupki, może jeszcze za wcześnie na wychodznie z domu ale ja już mam dość siedzenia w domu. Nie gorączkuje, nic mu nie dolega więc jedziemy. No i to tylko do rodziców (na czas zakupów dla naszego zdrowia psychocznego zostanie u nich). 
Ale od poniedziałku chyba zaczniemy wychodzić na krótkie spacery bo w domu oszaleć można...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz