Rozmawiałam niedawno z koleżanką, która ma małego synka.
Niestety
Maluch potrzebuje ciągłej opieki, rehabilitacji i leczenia.
Zapytała
mnie dlaczego akurat ta choroba, te nieszczęścia musiały spotkać jej
Syna nie np. mojego? Że wielu jej znajomych ma zdrowe dzieci a jej
akurat musiało „trafić” się chore dziecko. Dlaczego ją to spotkało? Ją,
jej męża i wyczekiwanego Syna…
Niestety nie potrafiłam jej odpowiedzieć.
Bo co mogę powiedzieć jej
ja- matka zdrowego dziecka?
Żadne słowa nie są dobrą
odpowiedzią…poczułam się winna posiadania zdrowego dziecka.
Ale w
zasadzie dlaczego? Przecież to nie ode mnie zależy (chociaż w pewnym
sensie też- mój styl życia, odżywiania się, niepalenie papierosów i
abstynencja w ciąży, predyspozycje genetyczne ma jakiś tam % wpływu na
zdrowie dziecka), nie ja decyduję kto konkretny ma zachorować, czyje
dziecko ma cierpieć…
Ja też nie rozumiem dlaczego dzieci chorują na nowotwory, choroby,
które wyniszczają i powodują cierpienie…Choć wiem po co istnieje ból i
cierpienie (bez nich nie znalibyśmy odczucia radości i szczęścia) to
jednak nigdy nie pojmę dlaczego Bóg pozwala na cierpienie fizyczne i
psychiczne dzieci.
Wydaje mi się, że jestem silną kobietą to jednak w zetknięciu z
dziecięcym cierpieniem jestem totalnie rozbita…Dorosły rozumie dlaczego
trzeba się poddać bolesnym zabiegom a dziecko? Wie tylko tyle, że je
boli i dorośli ten ból zadają…
Jestem kompletnie nieodporna na ból i
cierpienie dziecka. Nasiliło mi się to dopiero w ciąży, wcześniej
owszem szkoda mi było chorych dzieci ale od kiedy zostałam matką
wystarczy krótki spot a mi łzy stają w oczach.
Ale dość tej dygresji…
Dlaczego niektóre dzieci chorują a inne nie?
Dlaczego niektórym ludziom wiedzie się dobrze i spokojnie a inni cierpią, błądzą?
Dlaczego? Czy to ma być nauczka dla ludzi? Tylko czemu kosztem dzieci…
źródło: http://th.interia.pl/11,b4d7bf4bf3125409/dziecko.jpg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz