Pomagaj z Szymonem!

Pomagaj z Szymonem!

sobota, 1 marca 2014

Każdy ma jakiegoś bzika

 Mam swoje zasady (wg innych bziki i hople), których żeby nie wiem co nie złamię.  Dotyczą różnych dziedzin życia. I tak:
Bzik nr 1- surowe mięso zawsze z dala od innych rzeczy, zawsze na oddzielnym talerzyku i innym poziomie lodówki niż produkty spożywane bez obróbki termicznej 
Bzik nr 2- jajka, podobnie jak mięso, gdy wyciągam je z lodówki lądują na talerzyku, absolutnie nie na blacie (bo potem położę chleb, którego się nie gotuje i salmonella gotowa)
Bzik nr 3- szklane deski, żadne drewniane ani plastikowe (w rowkach drewnianych i plastików gromadzą się i mnożą bakterie)
Bzik nr 4- przypalonych garnków nie tratuję ani cifem ani domestosem, wolę poszorować sodą oczyszczoną niż gotować potem z chlorem (tak tak wiem, że się wypłucze ale nie przemawia to do mnie)
Bzik nr 5- sprzątam raczej domową chemią (woda, ocet i soda oczyszczona- działa cuda, nawet w mocno przypalonym piekarniku, ocet zabija tyle samo bakterii co domestos a jest zdrowszy, dla lepszego zapachu dodaję sok z cytryny), wodą z octem i sokiem cytrynowym myję też podłogi od kiedy Syn zaczął przebywać na niej często, średnio mi się podobał pomysł lizania podłogi po pachnącym chemicznym płynie- już wolałam domowy ocet z wodą :-) 
Bzik nr 6- osobna szmatka do sprzątania różnych pomieszczeń (oddzielna szmatka do wc, oddzielna do reszty łazienki, inna do ścierania kurzy a inna do mycia łazienki) po to, by bakterie nie miały tak łatwo i nie znalazły się nagle z łazienki np. w lodówce

Wiem, że dla jednych to dziwne ale dla mnie normalne i naturalne.

Podobnie się ma rzecz z dzieckiem. Kiedyś Teściowa zadzwoniła do mojej Mamy i powiedziała, że jestem za bardzo przewrażliwiona. Jednym słowem mam hopla i tyle :-) Dlaczego?

1. Nie dawałam jej ani młodszej siostrze męża (A.) Małego do potrzymania. No trzęsło mną strasznie jak Teściowa brała go na ręce, czemu? Nie wiem. Nie lubiłam jak go bierze, zresztą do roku nie chciał u niej być na rękach i zaraz płakał. Pierwszy raz mi podpadła, gdy T. miał 9 dni a ona chciała mu poprawić kocyk w wózku. Wyciągnęła go i chciała go dać swojej, wtedy 11-letniej, córce do potrzymania. Dziecko dziecku! I nie to, że mała siedziała tylko stała obok niej. Chyba wiadomo jak to się skończyło? Wzięłam szybciej Syna na ręce. Człowiek czasem swoich rąk nie jest pewien a co dopiero czyichś (ręce swojej siostry i mamy pewnie byłyby pewniejsze niż mężowskiej)- no ale tak młode mamy często mają :-)
Ogólnie nie przepadałam za przekazywaniem dziecka z rąk do rąk. To nie zabawka, zwłaszcza gdy nosi dziecko już 5 osoba a ono wyraźnie nie ma na to ochoty. 

2. Fotelik. Chyba każdy świadomy i rozumny człowiek wie po co stworzyli foteliki dla dzieci. Bynajmniej nie po to by wyciągnąć kasę od rodziców ale po to by dzieci miały szanse przeżycia w wypadkach. Teściowa nie rozumie...kiedyś (to było na przełomie zmiany fotelika na większy, nosidło było w domu ale Synowi już było za ciasno a drugi fotelik jeździł na stałe w aucie) Mąż pojechał do pracy a Teściowa dzwoni i proponuje wyjazd do babci do sąsiedniej wioski (ok 3km ode mnie). Mówię, że chętnie ale nie mam fotelika a ona, że to przecież blisko i nie potrzebny. Ojjj....zdenerwowałam się bardzo mocno. Zadzwoniłam do Męża i powiedziałam mu o wszystkim. Bo co by było gdyby był wypadek (najwięcej się zdarza blisko domu)? Do kogo byłyby potem pretensje gdy coś się stało T.? Do mnie (jako niemyślącej matki) czy do Teściowej? Chyba jasne, że do matki bo nie wiozła dziecka w foteliku. Ja sama sobie nie byłabym w stanie wybaczyć. Fotelik jest zawsze, koniec kropka.

3. Mam psa i kota w domu. Nie mam hopla na punkcie sprzątania, sierść spokojnie leżakuje na dywanie nawet klika dni ale moje zwierzęta są regularnie odrobaczane. Zresztą nawet nie mają wielkich okazji by się zarazić pasożytami. T. często gęsto dzieli się z psem swoim jedzeniem (np. chleb smakuje lepiej jak go najpierw pies poliże, oczywiście ganiam i nie pozwalam ale czasem nie zdążę), bywa, że je rękami po psie lub kocie ale to moje zwierzęta, są czyste bo je kapię. Ale do około roku nie pozwalałam na kontakt psa Teściów z Synem, bo ich pies lata po wsi, tarza się w ziemi, krowich kupach etc., ma kontakt z innymi nieszczepionymi i nieodrobaczanymi psami więc wolałam nie ryzykować. 

4. Koc do zabawy na podłodze. To jeszcze w czasach turlania się, pełzania i raczkowania. Na kocu leżały grzechotki i zabawki po to by nie leżały na dywanie, po którym chadza pies i my butami, taki azyl, względnie czysty bo bez sierści, dla syneczka :-) Nie przeszkadzało to A. (siostrze Męża) deptać po nim, po zabawkach- bo przecież w naszym 30-metrowym salonie nie było miejsca obejść koca. Kiedyś trącała brudną skarpetką synowskie zabawki. Zwróciłam jej uwagę a wszystko poszło do prania. .. Potem wystarczyło, że na nią popatrzę znacząco i szybko sobie przypominała podstawy higieny. 

5. Choroba. Jeśli ja lub Syn jest chory nie chodzimy po ludziach i nie sprzedajemy zarazków.Zwłaszcza gdy są tam małe dzieci. Teściowej nie przeszkodziła jednak choroba A. w odwiedzinach u małego (gdy miał  2 miesiące), podobnie jak nie mówiła nam przez telefon, że ktoś jest chory (najczęściej choruje A.). Potem przyjeżdżaliśmy a tu zonk bo młoda chora. Kiedyś nie wytrzymałam i powiedziałam wprost, że jak jest chora to ma się nie zbliżać do T. bo go zarazi. I opowiadałam jak maluch ciężko znosi katar i gorączkę. Ale chyba mało docierało. Była kiedyś taka sytuacja, że A. znowu była chora, nikt nas o tym nie uprzedził ale A. wiedziała, że ma się nie zbliżać. Teściowej nie przeszkodziło dać potajemnie potrzymać moje dziecko ale mala pecha bo zobaczyłam to. Byłam zdolna tylko wysyczeć, że przecież A. jest chora i czemu go trzyma, że ja nie chcę by T. zachorował. Doszło do tego, że najpierw dzwoniłam czy wszyscy zdrowi i dopiero jechaliśmy.
Ja dbam o to by mój Syn był zahartowany (codzienne spacery w praktycznie każdą chorobę), nie przegrzewam go, karmiłam piersią  2 lata, nie chodzimy do centrów handlowych by sobie czegoś nie przywlec, nie chodzimy do sal zabaw z podobnego powodu (i braku zachowania higieny w takim miejscu) i ogólnie nie narażam mojego dziecka na chorobotwórcze drobnoustroje ale wystarczy jedna osoba w otoczeniu, która o tym nie pomyśli i przyjdzie w odwiedziny chora i możemy mieć biedę. Nigdy nie wiadomo w co się rozwinie "zwykła" infekcja (u dziecka mojej koleżanki z byle kataru i kaszlu rozwinęło się zapalenie płuc), "zwykły" katar dla maleństwa może oznaczać zapalenie ucha.
I nie, nie siedzimy w domu :-) Wręcz przeciwnie- spotykamy się  z innymi dziećmi (ale w domu u nas lub kogoś), chodzimy do teatru, jeździmy autobusami, zabieram do urzędu, biblioteki itp.

Teściowa chyba ma rację- jestem przewrażliwiona :-)
Ale chyba, z racji swoich studiów, trochę więcej wiem na niektóre tematy niż ona.
 I chyba mam trochę większą wyobraźnię.
No cóż.
Moje dziecko- moje zasady.

1 komentarz:

  1. Amen. Cierpimy na tę sama chorobę psychiczna hehe aczkolwiek ja nie mam takich bzików na temat jedzonka.
    Ale swoje psy kapie obowiązkowo 2 razy do roku i kota też - sąsiedzi patrzą dziwnie bo to wiocha jest, ale mam to gdzieś. Ba mój kot co roku jest szczepiony ( nasz wioskowy weterynarz jak go zapytała o szczepienie dla kota na wściekliznę to na mnie popatrzył jak na wariatkę), a odrobaczanie to mus. Wole odmówić sobie czegoś i zadbać o zwierzaki bo co pół roku 100 idzie na odrobaczanie niż potem żałować.

    OdpowiedzUsuń